4. Accio.

97 23 117
                                    

Unoszący się w powietrzu zapach stęchlizny podrażnił nozdrza Andrew, ale nie zwrócił na niego większej uwagi. Dłoń, w której ściskał różdżkę, wręcz drżała z poekscytowania i jedynym o czym w tamtej chwili myślał, był moment, w którym będzie mógł uśmiechnąć się szeroko do tej przeklętej dziewuchy, a później zawlec ją przed oblicze Wizengamotu.

Jeśli będzie taka potrzeba, spędzi cały dzień w sądzie, ale chciał na własne uszy usłyszeć, jak komisja czuwająca nad przestrzeganiem prawa czarodziejów wyda wyrok, by móc osobiście odeskortować nieco zbyt sprytną włamywaczkę do Azkabanu. Był pewien, że dementorzy zetrą cwany uśmiech z jej uroczej twarzyczki jeszcze zanim zdąży opuścić teren więzienia, a to będzie dla niego zdecydowanie większą nagrodą, niż jakiekolwiek słowa uznania, które mógłby otrzymać od ministry Magii.

- Nie masz dokąd uciec Gealach. - Powiedział spokojnie, starając się, by zadowolenie nie wybrzmiało zbyt mocno w jego głosie. - Nie pogarszaj swojej sytuacji, jeśli pójdziesz po dobroci Wizengamot zawsze może to uznać za jakieś okoliczności łagodzące.

Odpowiedziała mu głucha cisza. Tak głęboka, że mógł dosłyszeć w niej przyśpieszone z radosnego podniecenia bicie własnego serca. Ostrożnie zrobił kilka kroków, rozglądając się za mignięciem płomiennych włosów dziewczyny, jednak gdzie nie spojrzał, dostrzegał jedynie niewyraźny zarys wiklinowych koszy, z których unosił się duszący zapach jedzenia oraz dziesiątek zakurzonych butelek, ułożonych w równych rzędach na wysokich regałach.

Powoli, stawiając krok za krokiem, dotarł na drugą stronę pomieszczenia i zatrzymał się pod niewielkim, zakurzonym oknem, przez które w słoneczny dzień zapewne wpadała odrobina światła. Teraz widział za nim jedynie zalegająca na ulicy mgłę, która opiewała szybę, podkreślając smugi, powstałe podczas przecierania jej niezbyt czystą szmatą. Zgrzytnął zębami, powstrzymując się przed głośnym zaklęciem i szybko sięgnął w jego stronę, ale stalowa klamka wciąż była zimna i zakurzona.

To oznaczało, że dziewczyna wciąż musiała tu być.

Uspokojony zerknął na drugą stronę piwnicy, ale zalegającej tam ciemności nie rozproszył ani żaden ruch, ani błysk oczu czy pasma włosów.

Zdesperowany uniósł wyżej różdżkę.

- Lumos maxima. - Szepnął, a piwnicę rozświetlił ostry, krótki błysk światła.

Chcąc wykorzystać te kilka sekund, szybko rozejrzał się dookoła siebie, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów pomieszczenia. Piwnica wyglądał tak, jak dziesiątki innych. Ciasna, zakurzona, z kamienną podłogą, na której wytężając wzrok, zauważył ślady własnych butów odbite w zalegającej na niej kurzu, a tuż obok nich drugie, o wiele mniejsze.

Szybko skierował się w ich stronę, tylko po to, by zauważyć, że kończą się pod jednym z regałów i powoli uniósł wzrok w górę, wykorzystując ostatnie sekundy działania zaklęcia.

W końcu ją zobaczył.

Siedziała na szczycie regału, pochylona w przód, a jej przypominające płomienie włosy wiły się, okalając drobną twarzyczkę w kształcie serca. Nie wyglądała już tak niewinnie, jak tamtej nocy w ministerstwie. Głębokie cienie wyryły się pod jej oczami, sprawiając jednie, że jej oczy wydały się jeszcze ciemniejsze niż gdy zobaczył je po raz pierwszy. Nim koniec jego różdżki zgasł, dostrzegł jeszcze, jak rozciąga swoje usta w szelmowskim uśmiechu.

Znów pogrążyli się w ciemności.

- Widzę, że znalazłeś nową różdżkę. - Powiedziała zadziornie, chcąc go rozwścieczyć i zamachnęła się nogą, wykorzystując jego chwilową dezorientację w terenie. Zdążył odskoczyć w tył, słysząc nagły świst, ale i tak czubek jej buta trafił prosto w jego nos.

Time thief [Andrew Larson x OC] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz