11. Locomotor.

74 14 73
                                    

Ciężka mgła zalegała na ulicach Darlington, gdy w środku nocy opuścili opustoszały pub i skierowali się w stronę stacji kolejowej. Tym razem to Andrew prowadził, a Reilynn szła u jego boku odrobinę mniej pewnym niż zwykle krokiem, choć nadal zachowała dawną grację i dzikość w swoich ruchach mimo wypitych czterech piw. Jedynym co ją zdradzało były lekko rozłożone na boki ręce, którymi balansowała, próbując zachować równowagę, gdy świat zaczynał wirować w jej głowie.

Pewnie gdyby nie obecna sytuacja, bawiłoby go to, że przygryzała przy tym wargę, skupiając niemal całą swoją uwagę na tak prostej czynności, jak chodzenie. Wystarczyło, że zapomniał się i zaśmiał głośno, gdy kończąc trzecią szklankę piwa dziewczyna pozostawiła sobie wąsy z piany na twarzy, wyglądając przy tym jak żeńska wersja krasnoluda z bajek opowiadanych dzieciom — kostka, w którą kopnęła go pod stołem, by okazać swoje niezadowolenie z jego żartów, wciąż pulsowała lekkim bólem.

Na szczęście Reilynn nie należała do tego typu dziewczyn, które po wypiciu kilku kieliszków chciały śpiewać i tańczyć. Nie była też marudna, ani przesadnie uczuciowa. Była taka sama jak zawsze, choć z odrobinę mniej przytomnym spojrzeniem i rumieńcami na policzkach.

- Dokąd mnie prowadzisz aurorzyno? - Spytała po raz kolejny, kiedy zeszli z jasno oświetlonej ulicy, mijając stojący na prawo budynek dworca zdobiony ogromnym, stalowym zegarem, wskazującym godzinę czwartą.

- Gdzieś, gdzie będziemy mogli przez chwilę odpocząć. - Odpowiedział skręcając w jedną z bocznych uliczek, prowadząca w stronę dworca. - W choć odroinę ludzkich warunkach.

- Gdybyśmy byli w Londynie, pomyślałabym, że próbujesz mnie zaciągnąć do swojego domu. - Jej niski głos rozbrzmiał dużo bliżej jego ucha, niż by tego chciał. - Lub do Ministerstwa.

- Więc całe szczęście, że w nim nie jesteśmy, prawda?

Głośny śmiech odbił się echem od ścian zamkniętych budynków i powrócił do jego uszu, przyjemnie zwielokrotniony. Zwrócił uwagę kilkoro oczekujących na dworcu ludzi, którzy odwrócili się, by spojrzeć przez rozświetlone szyby na zasnutą mgłą ulicę. Andrew zauważył, że dziewczyna również zerknęła w ich kierunku, a w jej oczach znów pojawił się cień tego samego strachu, który zobaczył nad ranem.

Tylko i wyłącznie z tego powodu złapał za jej łokieć i delikatnie odciągnął ją w bok.

Wyczuł, że w pierwszym odruchu, chciała wyrwać swoje ramię z jego uścisku, ale po chwili raz jeszcze spojrzała na dworzec, a później na niego i powoli na jej twarzy pojawił się delikatny, nieśmiały uśmiech. Nie powiedziała nic, ale też nie odsunęła się, pozwalając mu poprowadzić się wzdłuż nieprzyjemnie wyglądającego ogrodzenia z siatki, które oddziałało ich od torów kolejowych, za którymi rozciągał się falujący na wietrze las.

Płot zdawał się ciągnąć w nieskończoność i Andrew zaczynał szczerze wątpić w to, by udało im się znaleźć choć wąski przesmyk. Gdyby miał różdżkę, jednym ruchem ręki zrobiłby wyrwę w tym przedziwnym, mugolskim wynalazku, ale dzięki idącej obok niego Złodziejce mógł jedynie o tym pomarzyć. Szedł więc uparcie przed siebie, co jakiś czas nerwowo zerkając na to wciąż zalane ciemnością niebo, to na idącą obok niego dziewczynę.

Zdążyli dotrzeć już niemal dotrzeć do skraju lasu otaczającego dworzec, a odgradzająca ich od torów sitka wciąż rozpościerała się pomiędzy słupkami, blokując im drogę.

- Wiesz, że możemy po prostu przeskoczyć na drugą stronę? - Spytała go spokojnie dziewczyna i zanim zdążył wspomnieć jej o ostrych końcówkach ogrodzenia, złapała za kołnierz jego płaszcza.

Time thief [Andrew Larson x OC] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz