5. Felura.

78 21 103
                                    

Ciemność napierał na niego niemal ze wszystkich stron. Przez długi czas była tylko ona i ciepło ciała dziewczyny, na którym zaciskały się jego ramiona. Walczyła z całych sił, próbując się mu wyrwać. Kopała, szarpała, raz nawet wydawało mu się, że poczuł ugryzienie na swoim ramieniu, ale nic co zrobiła, nie mogło sprawić, by ją puścił. Z każdym jej ruchem zaciskał tylko mocniej ręce, wiedząc, że cokolwiek by się stało — nie mógł przestać, jeśli nie chciał pozwolić jej uciec kolejny raz.

W końcu mrok zaczął się przerzedzać. Najpierw dostrzegł niewyraźny blask, a chwilę później poczuł gwałtowne szarpnięcie, które próbowało wyrwać z jego rąk szamoczącą się dziewczynę. Choć każdy mięsień w jego ciele emanował bólem, zmusił się, by zacisnąć dłonie jeszcze mocniej, na wąskiej talii dziewczyny. Nie przejął się przy tym cichym zgrzytem nadwyrężonego drewna ścisnej w dłoni różdżki, ani zduszonym krzykiem, który wyrwał się z gardła złodziejki, czy tym, że nabrała gwałtownie powietrza w płuca.

Poczuł kolejne szarpnięcie, a jego oczy zaatakowała jasność tak ogromna, że puścił dziewczynę i uniósł do góry ręce, próbując zasłonić oczy drżącymi od wysiłku dłońmi. Trwało to zaledwie parę sekund, po których znów zapadła ciemność, a on poczuł nadzwyczajną lekkość w swoim ciele, tak jakby na jedno uderzenia serca przestał cokolwiek ważyć.

Nie zdążył się nad tym zastanowić. Gwałtowny ból rozszedł się po jego kręgosłupie, kiedy opadł bezwładnie na ziemię, a jego plecy uderzyły o coś wyjątkowo twardego. Zacisnął zęby, powstrzymując cisnący się na jego usta jęk i dopiero gdy był pewien, że nie wyrwie się spomiędzy jego warg, zdecydował się na to, by ostrożnie zaczerpnąć oddechu.

Wilgotne powietrze podrażniło jego nozdrza i przełyk. Czuł, jak nagromadzone w nim zapachy powoli osiadają na jego języku, wgryzały się w jego ciało, atakując go wonią ziemi i zgnilizny, oraz czymś ostrym, wręcz metalicznym. Nie otwierając oczu, przesunął koniuszkiem języka po wargach, chcąc zbadać ten smak i skrzywił się, gdy poczuł drobinki zaschniętej krwi, która przestała już płynąć z jego nosa.

- Zabiję cię Gealach. - Rzucił sam do siebie, przypominając sobie, jak z uśmiechem wycelowała w jego twarz butem i złamała jego idealnie prosty nos.

Wspomnienie złodziejki zmusiło go do tego, by otworzył oczy. Na początku widział jedynie jasność — tak mocną, że wpatrując się w nią, czuł, jak drobne igiełki wbijają się w jego oczy, próbując je roztopić swoim blaskiem. Zamrugał, chcąc zmniejszyć ich ból, a z każdym kolejny uniesieniem powiek dostrzegał rozlewające się powoli w nicości barwy, które łączyły się i splatały, tworząc wreszcie dość znajomy krajobraz.

Pierwszym co zobaczył, były korony drzew. Wysokich drzew. Kołysały się delikatnie na wietrze, a słońce migotało w ich wilgotnych liściach. Otępiały z bólu wpatrzył się w ich blask, tak przyjemnie współgrający z metalicznym posmakiem krwi, który czuł na swoim języku. Podziwiał, jak światło drga na ich powierzchni, jak prześlizguje się powoli w dół, załamując się na każdej przeszkodzie. Zanim dotarło do jego oczu, znów zaczynało się rozmazywać, a jego powieki kolejny raz opadły, choć tym razem o wiele ciężej było mu zmusić je do tego, by się otworzyły.

Powietrze, które wstrzymywał w płucach, stało się nagle dziwnie zimne i ciężkie, a mięśnie, które do tej pory trwały w nieprzyjemnym napięciu powoli rozluźniły się, niemal rozlewając się po twardej powierzchni, na której leżał. Poczuł się zmęczony. Tak zmęczony, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Nie próbował już nawet otworzyć oczu. Chciał jednie odpocząć, choć przez krótką chwilę.

Ciemność otuliła go niczym ciepły koc, którym często przykrywał się we własnym mieszkaniu, zasypiając na kanapie z książką w ręce. Znajome ciepło przebiegło po jego ciele, kierując się od serca, aż do koniuszków jego palców. Niewyraźne myśli, które jeszcze chwilę temu kłębiły się w jego głowie, zniknęły.

Time thief [Andrew Larson x OC] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz