Rozdział 7

254 35 44
                                    

Cały kolejny tydzień, JK unikał Tae-hyunga i rozmawiał z nim tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. I jedynie w piekarni. A potem zaszywał się na zapleczu i znów płakał, zarzucając sobie, że jeśli tak dalej pójdzie, to Tae-hyung nigdy sobie niczego nie przypomni.

Nie wiedział jednak, jak wybrnąć z tego impasu. Jak sprowokować jego wspomnienia, aby się obudziły, a jednocześnie, żeby nie zadawał dociekliwych pytań, na które nie mógłby mu dać odpowiedzi. Bał się, że mógłby powiedzieć za dużo, a wtedy wszystko by przepadło.

Jestem do niczego. Ki-duk miał rację. Nawet koszy nie umiem poukładać ani worka z mąką przenieść — zarzucał sobie, płacząc w samotności wieczorami.

Przed snem, gdy łzy już wyschły, nucił ich wspólną melodię, tak jak sobie obiecał, aby jej nie zapomnieć. Czuł jednak, że z każdym kolejnym porankiem jedna nutka mu umyka i strach paraliżował go śmiertelnie.

W niedzielę rano znów usłyszał krzątaninę w pomieszczeniu z piecami tuż za ścianą. Poczuł zniecierpliwienie i ciekawość. Korciło go, aby wyjść i zobaczyć co robi Tae-hyung, choć wiedział doskonale, że znów po prostu piecze aureolki. To zajęcie było tak przyjemne, a towarzystwo Tae-hyunga tak intrygujące, że ledwo potrafił się powstrzymać. Zwlekał z wyjściem dość długo, ale gdy usłyszał, najpierw drzwiczki od piekarnika, a następnie jak zsuwa z blachy ciastka, nie wytrzymał. Wiedział, że teraz pozostało mu tylko posypać je cukrem pudrem i robota będzie skończona. Zniknie w mieszkaniu nad piekarnią i nie zobaczy go aż do jutra.

Wyszedł więc na korytarz, gdzie przywitał go znajomy, słodki zapach i zerknął w stronę pomieszczenia z piecami. Powoli ruszył w jego kierunku. Kiedy wszedł do środka, Tae-hyung zerknął na niego tylko przelotnie i wrócił do pracy.

— Dzień dobry? Jak spałeś? — zapytał niby od niechcenia. — Mam nadzieję, że i tym razem cię nie obudziłem. Starałem się być cicho.

JK pokręcił głową przecząco i zbliżył się do wyspy.

— Dzień dobry, nic podobnego, nie śpię od świtu — odpowiedział pogodnie, a Tae-hyung znów na niego spojrzał.

JK istotnie nie miał zapuchniętych od snu oczu i nie był potargany jak zeszłej niedzieli, choć wyglądał tak samo... przyjemnie?

Odwrócił szybko wzrok zmieszany tym, o czym pomyślał. To nie miało prawa się zdarzyć. Nie miał prawa widzieć go atrakcyjnym. Był młodszy od niego dwanaście lat! I był jego pracownikiem. Mało tego chwilowym utrzymankiem! Ale...

Zerknął na niego raz jeszcze. Krótko. Przelotnie. Wyraz jego twarzy znów był taki jak w zeszłym tygodniu. Pogodny i otwarty. Chłopak wyraźnie znów wyszedł ze szczelnej skorupy i nic nie mógł na to poradzić, że wciąż wyglądał... przyjemnie, a on sam poczuł, że lgnie do niego takiego i tęsknił za tym widokiem oraz za tym, co obudziło się w nim głęboko w środku w zeszłym tygodniu. Szczęście. Chciał go więcej.

— Co pan robi? — zapytał JK, żeby zagaić rozmowę.

Tae-hyung wzruszył ramionami i się uśmiechnął.

— Ozdabiam aureolki. Gdzieś słyszałem, że muszę być wytrwały — zażartował i znów spojrzał na niego przelotnie.

Chłopak się uśmiechnął i... wyglądał jeszcze przyjemniej niż przed chwilą. Tae-hyung odwrócił wzrok, a przyjemne tak samo, jak jego wygląd ciepło, rozlało mu się w piersi. Był przekonany, że to jest właśnie szczęście. Móc sprawiać uśmiech na jego twarzy.

— Mogę panu potowarzyszyć? — zapytał JK.

Tae-hyung uśmiechnął się kącikiem ust.

— Na to liczyłem. Wcale nie byłem cicho — przyznał się żartobliwym tonem.

HalO 2 || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz