Rozdział 8

244 31 65
                                    

Była czwarta nad ranem, gdy Tae-hyung otworzył zapuchnięte od snu powieki i spojrzał na zegarek. Ciało miał zesztywniałe, a przerażający sen, który przyśnił mu się już po raz drugi w tym tygodniu, nie zdążył jeszcze ulecieć z jego głowy.

Tym razem zaczęło się niewinnie. Idyllicznie wręcz.

Leżał na miękkiej trawie, a słońce zachodziło na nieboskłonie. Obok ktoś grał jego ulubioną melodię.

— Zostaniemy razem na zawsze — obiecał temu komuś, ale z chwilą, gdy wypowiedział słowa przysięgi, melodia zamilkła, a sen przemienił się w koszmar.

Znów biegł przez kamienny korytarz. Bosy i zziębnięty, jedynie w jakiejś rozwiązanej koszuli i otwierał każde napotkane drzwi. Szukał tego kogoś, kto przed chwilą grał melodię na łące, ale nie umiał znaleźć. Był zrozpaczony i zdewastowany. Nie rozumiał, dlaczego nie wraca? Dlaczego mu nie odpowiada?

— Gdzie jesteś? — wołał na granicy płuc. — Wróć do mnie! Błagam!

Czuł, że ten ktoś umarł, ale on nie chciał i nie umiał się z tym pogodzić.

Oszalał?

Oszalał.

Nic niewart! Dobrze mu tak!

Lekkoduch!

Dostał nauczkę!

Zasłużył sobie na taki los!

Szeptały znów kamienne ściany, złorzecząc na niego.

Istotnie czuł obłęd. Przeszywającą na wskroś panikę i żal. Serce pękało mu na pół, bo nie chciał dopuścić do siebie myśli, że już nigdy go nie spotka.

— To nie prawda! — krzyczał, próbując sprzeciwić się osądom, a potem się załamał. — Nie jestem złym człowiekiem — jęknął i opadł na kolana, zasłaniając twarz rękami. — Odnajdę go, zobaczycie! Tam, gdzie kwili świergotek i pachną przebiśniegi! Wróci do mnie! Obiecał! — zapłakał żałośnie, kołysząc się w tę i z powrotem. — Wróci, zobaczycie... dotrzyma słowa... — szlochał na granicy zatracenia. — A wtedy nikomu nie pozwolę go skrzywdzić! NIKOMU!

W głębi duszy jednak czuł, że ściany mówiły prawdę. Zasłużył sobie na taki los i skazany był na porażkę. Nic niewart. Pokonany i upokorzony. Stracił wszystko, co kochał przez swoją próżność i lekceważenie. Żałował.

Wspominając sen, przewrócił się na bok na łóżku i przymknął oczy jeszcze na chwilę, usilnie starając się tam wrócić. Ten sen potęgował uczucie zwątpienia, którego doświadczał na co dzień i koniecznie chciał je zniwelować. Chciał odnaleźć tego kogoś, kogo szukał i udowodnić tym szepczącym złowrogo ścianom, że nie mają racji.

Nic z tego. Sen uleciał jak mgła o poranku, a on z gorzkim smakiem przegranej wstał z łóżka. A że była sobota i piekarnię otwierali nieco później, z braku konkretnego zajęcia, kończąc poranną rutynę, postanowił zrobić pranie. Wtedy jego myśli popłynęły w stronę JK'a.

— Jemu też przyda się odświeżyć ubrania — powiedział sam do siebie i niewiele myśląc, ruszył w stronę wyjścia z mieszkania.

Zbiegając schodami na zaplecze, usłyszał lejącą się wodę pod prysznicem i to jak JK gwiżdże... melodię z jego snu!

Zatrzymał się na chwilę przed drzwiami, chcąc się upewnić, że na pewno słyszy znajome dźwięki, a potem otworzył drzwi, nie zawracając sobie głowy pukaniem.

Znieruchomiał.

JK nie zasunął zasłonki!

Stał golusieńki pod strumieniem wody z rękami uniesionymi w górę i spłukiwał pianę z włosów. Nie dostrzegł go początkowo, ale kiedy się zorientował, drgnął jak oparzony, zamilkł i zakrył dłońmi intymne miejsce. Skulił się w sobie. Woda lała mu się na plecy, rozbryzgując wokoło, ale nie zwracał na to uwagi.

HalO 2 || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz