Rozdział 11

209 31 70
                                    

Wczesny kwietniowy wieczór pachniał kwitnącym bzem i rozpieszczał ciepłym powiewem wiatru. Tae-hyung przystanął w otwartych drzwiach prowadzących do rampy dostawczej na zapleczu i złapał się za boki. Było chwilę po zamknięciu piekarni i czekał na piekarzy, którzy mieli przyjść na nocną zmianę, a ponieważ zawsze nieco się spóźniali, to mógł sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Taki krótki odpoczynek po intensywnym dniu.

Wziął głęboki oddech i delektując się ciszą, puścił myśli wolno. Czuł się naprawdę szczęśliwy, choć głęboko w środku wciąż doskwierała mu tęsknota.

Za czym?

Za kim?

Być może za ukochanym zawodem chirurga lub za tym kimś, kogo tak usilnie szukał we śnie, a nie mógł odnaleźć, ale ostatecznie nie umiał jej jakoś jednoznacznie zdefiniować. Po prostu ją czuł, towarzyszyła mu całe życie i w chwilach takich jak ta, czuł ją jakby dotkliwiej, choć wciąż czuł na równi ze szczęściem. Był spełniony. Zadowolony. Piekarnia była najlepszym pomysłem, jakiego realizacji się podjął w całym swoim życiu. Ledwo pamiętał, że chciał odebrać sobie życie z powodu utraty fachu w ręku, gdy był chirurgiem. Dziś wydawało mu się tak samo nierealne, jak ta tęsknota, a jednak tkwiła mu w sercu jak cierń. Nie umiał się jej pozbyć. Cokolwiek zrobił, było niewystarczające, choć zaczął doceniać w sobie to, jakim był człowiekiem. A starał się być dobry. Sprawiedliwy. Pomagać innym w potrzebie.

Spojrzał na swoje dłonie.

Naprawdę dlatego przestały drżeć? — zapytał sam siebie w myślach, ale nie znalazł innego wytłumaczenia, jak tylko...

Wszystkie pana dobre uczynki sprawią, że w końcu przestaną drżeć — słowa JK'a zahuczały mu w głowie.

Od kilku dni, koszmary nawiedzające go w nocy nieco odpuściły. Już nie toną w studni, choć czasem przenikał go jej chłód i szaleństwo pustoszące jego głowę, ale tak jak przypuszczał, to bliskość JK'a za ścianą je niwelowała. Dlaczego? Nie umiał wyjaśnić słowami, ale to czuł. Ten spokój, wiedząc, że jest bezpieczny w pokoju obok. I to właśnie to uczucie spokoju sprawiało, że koszmar w nocy go nie dręczył. JK jednak stał się nieco bardziej milczący, jakby zapadł w trans. Czasem wydawało mu się, że on sam jest powodem, który wznieca w chłopaku ten strach, jaki widywał od czasu do czasu w jego oczach, więc starał się go nie niepokoić i nie przymuszać do swojego towarzystwa.

Ostatniej niedzieli nie piekli razem aureolek. JK zaczął znikać z domu w wolnym czasie, a gdy wracał, zamykał się w swoim pokoju i nie wyściubił z niego nosa.

Tae-hyung wciąż nie rozumiał, co ich łączy. Obietnica o znalezieniu sposobu na powiedzenie mu czegoś, czego nie mógł powiedzieć otwarcie, odpłynęła w niepamięć. W gruncie rzeczy chyba dopuścił do siebie myśl, że chłopak naprawdę ma problemy natury psychicznej i że najprawdopodobniej on sam po prostu chciał to usłyszeć. Chciał, żeby ktoś znalazł za niego odpowiedź na dręczące go pytania. A co najważniejsze, żeby w niego uwierzył. I on to zrobił. Dał mu wiarę w siebie i w to, kim był. Był dobrym człowiekiem, skoro dłonie przestały mu drżeć.

— Nie myślał pan nigdy o tym, że nie ma nazwy? — usłyszał jego głos za swoimi plecami.

Odwrócił się do wewnątrz, lekko wystraszony. JK stał oparty o framugę drzwi do pomieszczenia z piecami, a jego twarz miał wrażenie, że ilekroć na niego spojrzy, potęguje tęsknotę, którą czuł gdzieś głęboko w sobie.

Przypuszczał dlaczego. Chłopak był młody, przystojny i pociągający, a on najzwyczajniej w świecie czuł się samotny. Coś już na samym początku między nimi zaiskrzyło. Jakaś zależność przyciągnęła ich do siebie i chyba właśnie tej zależności mu brakowało. Brakowało mu kogoś bliskiego, kim mógłby się opiekować i liczyć na takie samo wsparcie, choć ten ktoś z wnętrza jego serca, ten ze snu, którego szukał, skutecznie blokował uczucie, które chciałby zgłębić i uzewnętrznić. To była niezrozumiała dla niego sprzeczność, choć w gruncie rzeczy przypuszczał, że chodziło o zwykłe pożądanie. Chłopak mu się zwyczajnie spodobał, a jego rzucane ukradkiem spojrzenia i że go nim adoruje, zwyczajnie mu schlebiały. Sam też nie pozostawał mu chwilami dłużny, bo nie potrafił się oprzeć, ale... nie mógł sobie pozwolić na romans z pracownikiem. W dodatku tyle młodszym. To było nieetyczne. Nic jednak nie mógł poradzić, że chłopak przyciągał go jak magnes. Ilekroć przebywał w pobliżu, czuł te dziwne wibracje, jakby dotykał oba bieguny baterii koniuszkiem języka. Elektryzujące. Miał wrażenie, że gdyby go dotknął, strzeliłyby iskry.

HalO 2 || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz