Rozdział 6

230 34 59
                                    

Dniówka jeszcze dobrze się nie zaczęła, a słońce ledwo wyjrzało zza horyzontu, gdy z wnętrza piekarni na salę sprzedaży wytoczyło się siarczyste przekleństwo.

— Do jasnej cholery! — wrzasnął Ki-duk na całe gardło. — Coś ty zrobił!

Tae-hyung, który właśnie wycierał ladę, zastygł w bezruchu i obejrzał się na drzwi prowadzące na zaplecze. O tej porze znajdował się tam tylko właśnie Ki-duk, czyli główny piekarz i... chłopak do pomocy, JK. Po tonie głosu tego pierwszego wyraźnie wnioskował, że zanosi się na awanturę. O ile już nie była w oku cyklonu. Nie myśląc wiele, porzucił ścierkę na blacie i wycierając ręce o fartuch, ruszył z pacyfikacją w stronę pomieszczenia z piecami.

Tam JK, młody, postawny i wysoki chłopak, stał ze spuszczoną głową jak uczniak, a Ki-duk poczerwieniały na twarzy, niski facet koło sześćdziesiątki syczał, złorzecząc na niego przez zęby. Sytuacja wyglądała komicznie, ale wcale taką nie była.

— Durniu, jak poukładałeś te koszyki? — wyzywał dalej główny piekarz.

— Przepraszam — tłumaczył się JK. — Nie wiedziałem... myślałem, że tak jest dobrze.

Tae-hyung popatrzył szybko na wiklinowe koszyki, ułożone jeden na drugim dnem ku górze, a następnie na wózkach, którymi podjeżdża się pod drewniane regały chlebowe i...

— Co jest z nimi nie tak? — zapytał pełen konsternacji.

Ki-duk, otworzył swoje czarne oczy szeroko ze zdziwienia. Jego poczerwieniała ze złości twarz, wyglądała tak, jakby miała za chwilę wybuchnąć.

— Nie widzisz? — zapytał, wskazując gestem ręki na koszyki. — Nie tak powinny być poukładane. Dnem do góry? Kto je będzie odwracał, gdy chleb pali w dłonie?

Koszyki służyły do przenoszenia chleba z regału na zapleczu na półki w sali sprzedaży. Do każdego wchodziło po kilka lub kilkanaście bochenków. Nie zawsze ostygłe istotnie paliły w dłonie, gdy zdejmowano je z regału. Odwracanie koszyka, gdy wózek podjeżdżał pod regał, faktycznie zabierało sporo czasu i chleb potrafił przypiec paluchy. Jednak odwrócenie kilkunastu stosów w odwrotną stronę naprawdę nie wymagało awantury.

Ki-duk zamachnął się ręką na JK'a, a ten skulił się w sobie. Tae-hyung zrobił dwa szybkie kroki i chwytając go za przedramię, schował za swoimi plecami.

— To ja kazałem mu tak ułożyć kosze — obronił chłopaka zgodnie z prawdą. — Nie wiem, chyba byłem myślami gdzie indziej, gdy polecałem mu to zadanie, ale niech się pan tak nie unosi, nie po to go zatrudniłem, żeby się pan na nim wyżywał i go upokarzał — ostrzegł. — Odwrócimy je w prawidłową stronę. Przecież to zajmie tylko chwilę — nieco zlekceważył jego wybuch złości.

— Wczoraj zmarnował worek mąki — narzekał dalej Ki-duk, skarżąc na JK'a. — Rozsypał na podłogę, bo najpierw rozciął, a potem się z nim szarpał. Jest nieporadny! Więcej z nim udręki niż pożytku!

Tae-hyung ścisnął mocniej przedramię chłopaka, który wciąż stał za jego plecami.

— Nauczy się przecież, ale potrzebuje czasu. Musi go pan instruować, a nie krzyczeć i sądzić, że sam się domyśli, jak ma co zrobić — upomniał raz jeszcze, a chłopaka szarpnął i wysunął zza swoich pleców, choć to jego barki były szersze i to on śmiało mógłby się za nimi schować. Spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. — Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że to ja kazałem ci w ten sposób ułożyć kosze?

JK stał skonsternowany i wystraszony. Wzruszył ramionami.

— Nie wiem, to ja ułożyłem kosze, myślałem, że może źle zrozumiałem i nie chciałem zrzucać odpowiedzialności na pana — wytłumaczył. — Poza tym przecież nie o to chodzi, żeby znaleźć winnego, tylko żeby robota była zrobiona.

HalO 2 || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz