10.Livianna

20 4 0
                                    

           Jak może mówić, że nie ma serca...że mam nie rozpaczać nad jego losem. Przeżył koszmar i podzielił się tym ze mną. Zaufał mi na tyle, aby opowiedzieć mi o swoim bólu. Uważałam go za człowieka bez uczuć, który bez mojej zgody zadecydował o moim losie...a okazał się mężczyzną pełnym bólu i emocji, które próbuje za wszelką cenę ukryć. Zamyślona nie zauważam kamienia leżącego na ścieżce i, jak to zawsze bywa w moim przypadku, potykam się o niego. Wyciągam ręce przed siebie, aby jakoś złagodzić bolesne spotkanie z ziemią . Jednak ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, nie uderzam w nią z głośnym krzykiem, tylko...unoszę się nad nią. Jego silne ręce nie dość, że ocaliły mnie po raz drugi od upadku, to dodatkowo niosą teraz sparaliżowaną w stronę zamku. Zanim otrząsam się z szoku jesteśmy już na skraju ścieżki.

- Poczekaj. - wyrywa mi się a on, o dziwo, przystaje dwa kroki przed wyjściem z ogrodów. Obraca twarz w moją stronę i patrzy na mnie pytająco. Gdyby ktoś patrzył na to z boku pomyślałby, że to piękna scena dwójki zakochanych. W jego ramionach jestem tak blisko...ale jednocześnie tak daleko. Choć po tym co usłyszałam, znacznie bliżej niż jeszcze dziś rano. Jego oczy są tak hipnotyzujące, że już nawet nie pamiętam po co go zatrzymałam. Ta chwila wydaje mi się wiecznością, póki jego usta nie otwierają się, przerywając ciszę.

- Wszystko dobrze? - pyta głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszałam. Może mi się wydawało, ale była w nim niemal...troska.

- Ja...dam radę iść sama, możesz mnie postawić. - odpowiadam i od razu policzkuję się w myślach. Powinnam mu najpierw podziękować za to, że mnie złapał. Jak idiotka od razu każę mu zrobić między nami dystans.

- Doprawdy? - mówi po czym uśmiecha się do mnie. - Myślę, że za rogiem może ukrywać się kolejny kamień, który tylko czeka, aby cię zaatakować. - dodaje już w pełni rozbawiony. Jego humor udziela się również mnie.

- Tak cię to śmieszy? - próbuję udawać oburzoną. - Czy nie jest rycerskim zachowaniem ratowanie damy w opałach? - pytam już mniej poważnie.

- A czy próbując uchronić damę przed owymi opałami, nie zachowuję się po rycersku? - odpowiada i przyciąga mnie bliżej siebie, tak, że nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. - Czy nie po rycersku jest nosić panią swego serca na rękach? - po tych słowach oboje nie wytrzymujemy, najpierw pojawiają się lekkie chichoty, które po chwili przeradzają się w głośny śmiech.

- Skłamałabym, próbując zaprzeczyć twoim słowom. - wykrztuszam. Próbuję załapać powietrza i wycieram przy tym łzy rozbawienia, pojawiające się w kącikach oczu. - Jednak wolałabym wrócić samodzielnie, zważywszy na to, że nasz śmiech mógł obudzić połowę zamku. - Ociągając się, Deymond zaczyna odstawiać mnie na ziemię. Nie mówiąc już nic więcej kierujemy się w stronę zamku i naszych komnat. Przechodzę przez drzwi, które dla mnie otworzył i...niemal się przewracam. Czy ja śnię? Mój ojciec czeka na nas w głównym holu trzymając w ręce prawie wypaloną świecę. Przecież spał, gdy wychodziliśmy. Może rzeczywiście nasz śmiech mógł kogoś obudzić. Patrzę na jego twarz próbując wyczytać z niej jakiekolwiek emocje. Na pierwszy rzut oka wygląda na...wściekłego. Pytanie brzmi, co go tak zdenerwowało?

- Nie śpisz Panie? - pyta Deymond wyrywając mnie z myśli.

- Jak widzę ty też nie. - mówi wbijając w niego wzrok, po czym obdarza również i mnie spojrzeniem zimnym jak lód. - Moja córka również. - Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, choć nawet nie wiem co. Uprzedza mnie w tym jednak mój towarzysz.

- Wybacz Panie, jeśli cię zaniepokoiła nasza nieobecność. Noc jest tak piękna, że wybraliśmy się na krótki spacer. - Gdy kończy zdanie kładzie mi dłoń na plecach, tak jakby chciał, żebym się zgodziła z jego wersją.

W szponach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz