8.Livianna

22 5 0
                                    

         Jeszcze dziś rano go nienawidziłam, a teraz? Trzymam go za rękę i razem w milczeniu patrzymy przed siebie. Chyba żadne z nas nie wie co powiedzieć, więc oboje milczymy. Może życie z nim nie będzie aż takie złe? Może powinnam posłuchać matki i dać mu szansę, bądź co bądź nie zrobił mi niczego złego. Przecież wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, że pojawi się mężczyzna, któremu będę pisana. Kiedy Deymond pierwszy raz mnie pocałował powiedział, że nie oszukam przeznaczenia. Miał rację, prędzej czy później i tak bym stała się czyjąś żoną. Jeśli przestanę z nim walczyć jest szansa, że pokaże mi prawdziwego siebie. Przecież tak naprawdę nic o nim nie wiem.

- Deymond? - zaczynam nie wiedząc co powiedzieć dalej. Powoli odwracam twarz w jego stronę, on robi to samo. Przez chwilę wpatruje się we mnie, jakby czekał co powiem dalej.

- Tak? - mówi w końcu.

- Opowiedz mi o...swoim królestwie. - O sobie ty idiotko, miał ci powiedzieć o sobie. Czuję jak mocniej ściska mają dłoń jakby się bał, że mu ucieknę.

- Ciężko jest to opowiedzieć, najprościej będzie ci to pokazać Livianno. - gdy wypowiada moje imię, odwraca się całym ciałem i przyciąga mnie do siebie. Lewą ręką nadal mocno trzyma mą dłoń, prawą zaś ujmuje mój podbródek. Delikatnie, jakby się bał, że mnie skrzywdzi, unosi go by spojrzeć mi w oczy. - Gdybyś tylko chciała, zabrał bym cię tam jeszcze dzisiejszej nocy. - Chcę się ruszyć, ale nie mogę, chcę odwrócić wzrok, ale nie potrafię przestać patrzeć w jego cudowne oczy. Powinnam coś odpowiedzieć, ale co? Po chwili puszcza moją twarz by przyciągnąć mnie jeszcze bliżej. Czuję jego dotyk przez materiał sukni. Powoli pochyla się w moją stronę, ale nie zbliża się do moich ust. Łapie moje włosy i przechyla mi głowę, aby mieć dostęp do szyi. Czuję jego ciepły oddech, jego miękkie wargi, którymi muska moją skórę. Gwałtownie wyciągam powietrze, gdy zaczyna ją ssać. Próbuję go odepchnąć, lecz on trzyma mnie, w niemal stalowym uścisku.

- Deymond...proszę...przestań. - szepczę, ale on nie przestaję, wręcz przeciwnie zaczyna ssać moją skórę jeszcze mocniej. Wreszcie odrywa usta od szyi, lecz robi to tylko po to, aby zacząć ją całować niżej, i niżej. Gdy dochodzi do miejsca, gdzie moje ciało okrywa materiał, zatrzymuje się, a ja zamieram. Czy posunie się dalej? Serce zaczyna mi bić coraz szybciej w oczekiwaniu na to, co chce teraz uczynić.

- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. - odpowiada na moje nie wypowiedziane pytanie i składa ostatni pocałunek tuż nad materiałem sukni. Podnosi głowę i wbija we mnie wzrok. Wyciąga dłoń z włosów i lekko gładzi nią mój policzek. Jego klatka piersiowa unosi się i opada równie szybko co moja. Nie odrywamy od siebie oczu, nie otwieramy ust, nie ruszamy się. Jakby każde z nas bało się zerwać nić, która powoli nas do siebie przywiązuje. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego ten człowiek tak na mnie działa...i nie chcę. Nie chcę odkrywać tej magii, którą mnie mami, z każdym spotkaniem, coraz bardziej.

- Wybacz mi Panie, że przeszkadzam o tej porze, ale czy nie ma z Panem mojej córki. - słyszę głos za drzwiami. Uchodzi ze mnie całe powietrze. Co ja teraz mam zrobić. Wiem...niech Deymond wcale się nie odzywa. Pomyśli, że wybraliśmy się na spacer albo, że chcę pokazać mu zamek.

-Nie martw się Pani, Livianna jest ze mną. - odpowiada jakby nigdy nic. Przysięgam, że jakbym miała teraz sztylet, zadźgałabym go nim. Chcę się odsunąć, aby stworzyć między mami przestrzeń, lecz on mnie nie puszcza. - Ona zaraz tu wejdzie i zobaczy twoją twarz czerwoną jak burak. - szepcze do mnie spokojnie. - Jeśli się boisz, że się domyśli co robiliśmy, posłuchaj mnie dobrze?

- Och to wspaniale, mogę wejść, chciałabym z wami porozmawiać, jeśli oczywiście pozwolisz Panie. - W tej chwili Deymond obraca mnie bokiem do siebie i przyciąga do piersi. Włosy opadają mi na twarz, idealnie ją ukrywając. Jego lewa rękę ląduje na moich plecach, prawą zaś ujmuje moją dłoń i przyciska sobie do serca.

- Naturalnie, zapraszam. Jesteśmy na tarasie. – słyszę dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili odgłos kroków za plecami.

- Jak wam pięknie razem. - zaczyna, a ja już żałuję, że tu w ogóle przyszłam. - Widzisz Livianno jak dobrze jest posłuchać czasem starej matki. - Czuję, jak zatrzymuje się na lewo ode mnie. Boże niech ona wyjdzie stąd jak najszybciej.

- Cóż cię Pani do nas sprowadza? - pyta Deymond, za co już mu dziękuję w myślach.

- Ach tak... rozmawiałam z moim mężem...ojcem Livianny. Jest tobą wręcz oczarowany . - mówi z wyczuwalnym entuzjazmem w głosie. - Lecz jest pewna sprawa, którą chciałabym z Panem omówić, mianowicie...wasze wesele. Bylibyśmy bardzo szczęśliwi będąc z wami w tym szczególnym dniu. Niestety Król nie może opuścić królestwa na tak długo. - Czy ona chce abyśmy się pobrali jeszcze przed wyjazdem? - Rozumie Pan co mam a myśli prawda?

- Naturalnie Pani, że rozumiem. Nie do końca jednak wiem co powinienem uczynić w tej sytuacji. Myślę, że to nie dzień i pora na takie decyzje. Może najlepszym wyjściem będzie omówić to jutro wraz z Królem? - odpowiada ze stoickim spokojem, tak jakby to pytanie w ogóle go nie zaskoczyło. - Jeśli Pani pozwoli chciałbym dokończyć jeszcze rozmowę z Livianną. -Tak!!! W końcu sobie pójdzie. Co prawda jest tu dopiero kilka minut, ale już mnie krępuje jej obecność.

- Tak...oczywiście. - odpowiada nieco poirytowana tym nagłym wyproszeniem z pokoju. - Więc życzę miłej nocy, a do rozmowy wrócimy, jak Pan sugeruje, jutro. - Słyszę jak powoli opuszcza balkon i pokój. Gdy do moich uszu dochodzi odgłos zamykanych drzwi oskakuję od Deymonda jakby mnie oparzył. Gdy podnoszę wzrok spotykam jego rozbawioną twarz, która ledwo powstrzymuje śmiech.

- Co cię tak bawi? - pytam lekko poirytowana.

- Chyba trochę za mocno się do mnie przytuliłaś... - mówi i podchodzi bliżej. Pochyla się tak jakby mówił do dziecka. - ...ponieważ guzik ci się odbił na policzku. - I w jednym momencie na powrót robię się czerwona. Dlaczego on w każdej sytuacji potrafi mnie zawstydzić. Chce odwrócić się od niego, lecz mi na to nie pozwala. Łapie mnie za brodę i lekko ją unosi. Kciukiem gładzi mój policzek, prawdopodobnie tam, gdzie mam odbity jego guzik. - To nawet urocze, kiedy się tak wstydzisz. - po tych słowach uśmiecha się do mnie, ale nie tak jak wcześniej, uśmiecha się...szczerze. Mimowolnie ja również obdarzam go lekkim uśmiechem. Może jednak nie będzie tak źle, jak sądziłam na początku? Wydaje mi się, że z każdym naszym spotkaniem, poznaje po trochu, jego prawdziwe oblicze. Tylko czy to rzeczywiście jego prawdziwe oblicze, czy kolejna maska? Boj się tego, że gdy już zostanę jego żoną, on pokaże inną stronę siebie.

- Za ile? - pytam Deymonda, który jest ewidentnie zdezorientowany moim pytaniem.

- Za ile co?

- Za ile dni ty...my...

- Wyjedziemy? - dokańcza za mnie, po czym ponownie uśmiecha się do mnie, tym razem jednak...smutno. W jego oczach widzę, że chce mi coś powiedzieć, ale nie wie, czy powinien. Odwraca się w stronę barierek i wypatruje coś w oddali. Wydaje się, że szukał tam odpowiedzi. Po dłuższej chwili nie odwracając się do mnie pyta. - Jesteś bardzo zmęczona Livianno? Jeśli nie czy zechcesz się ze mną przejść?

- Tak późno? - na dworze jest już ciemno co on znów wymyślił?

- Chyba mi nie powiesz, że się boisz? - odwraca się rozbawiony moim pytaniem.

- Ja? Chyba w twoich snach. - mówię pewnie. Nie dam mu satysfakcji, a tym bardziej nie pozwolę z siebie drwić.  

W szponach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz