20.Livianna

17 3 0
                                    

          Leżę na podłodze cała zesztywniała. Próbuje się podnieść, ale pod moim ciałem jest rozlana jakaś ciecz, na której się ślizgam. W pomieszczeniu jest ciemno, nic nie widzę. Nagle drzwi otwierają się, a w ich progu stoi Deymond. Wpuszcza trochę światła, więc mogę się rozejrzeć. Zamieram...moje dłonie są umazane...krwią. Drewniana powierzchnia, moja suknia, wszędzie...wszystko jest we krwi. Czuje piekące łzy, które zbierają się pod moimi powiekami. Gdy demon podchodzi do mnie zauważam, że również jest cały we krwi. Zaczynam nerwowo odpychać się rękami i nogami, aby, choć trochę zwiększyć dystans między nami. Nic to nie dało, w ułamku sekundy jest już przy mnie.

- Boję się...strasznie się boję...proszę zostaw mnie! - krzyczę, gdy łapał mnie w pasie i przerzucał sobie przez ramię. Po chwili moje plecy zderzają się z materacem. Pierwsze co przyszło mi do głowy było jedno słowo. ,,Uciekaj''. Nim zdążyłam się podnieść poczułam jak jego ciało wbija mnie w materac.

- Twoja dusza już jest moja. - szepta w moją szyję. Czuje jak jego ostre kły powoli rozcinają skórę. Szarpię się próbuję przesunąć go, odepchnąć...cokolwiek, ale jestem zbyt słaba. Słyszę jego mroczny śmiech tuż przy uchu. - Co teraz Malutka? Teraz już się mnie boisz? Chcesz, żebym ci pokazał, do czego jestem zdolny?

- Proszę, nie- protestuję, a łzy ciekną po moich policzkach, przysłaniając mi całkowicie widzenie. Mój napastnik jest rozmazany, ale wiem, że nadal tu jest. Patrzy tylko na mnie, a ja na niego, bojąc się ruszyć. Powoli, niespiesznie, przeciągając moje tortury, bierze moje dłonie i kładzie mi je nad głowę. Zniżył usta do moich, a ja odruchowo przekręcam głowę. Ku mojemu niepowodzeniu wystarcza mu tylko jedna dłoń, aby unieruchomić mi ramiona. Drugą łapie mnie pod brodę i zupełnie bez delikatności szarpie mną, żeby po chwili zaatakować moje usta swoimi. To nie jest on...czuję, że to nie jest on...jego pocałunki wcześniej były inne...delikatne...teraz jakby bardziej drapieżne. Dlaczego mi to robi? Jeszcze przed chwilą było dobrze, wyjaśnił mi wszystko na spokojnie a teraz zmienił się w jakiegoś...potwora. Nie mogę się wyrwać z tego uścisku, więc dalsze opieranie się, nie ma sensu. Rozluźniłam się i zupełnie się poddaje.

- Grzeczna dziewczynka- mówi, odrywając usta od moich. Wraca do mojej szyi i bez ostrzeżenia zatapia w niej swoje zęby. Nie potrafię opisać tego bólu. To nie człowiek, czuje jakby dzikie zwierzę rozszarpywało moją skórę i mięśnie. Chce krzyknąć, ale nie mogę. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegam postać, rozmazaną przez łzy w moich oczach.

- Mówiłem ci drogie dziecko...mówiłem, że to potwór...zwierzę. - Zaczynam oddychać jeszcze szybciej. Medar. Co on tu robi? Dlaczego mi nie pomoże? Jakby, słysząc moje myśli kontynuuje. - Jak mam ci pomóc, skoro jestem tylko twoim snem...ale to, co właśnie się tu dzieje...to twoja przyszłość.

- Nie! Nie! Nie! - krzyczę a Deymond odrywa się od mojej szyi i wlepia we mnie wzrok. Jego usta są całe w mojej krwi. zbiera mi się na wymioty.

- Już na to za późno dziewczynko. - szepta niemal czule. - Mogłaś tam zostać w swoim malutkim bezpiecznym zameczku. A teraz...teraz jesteś skazana na mnie. Będę się tobą bawił, zabiorę ci godność... - przesuwa wymownie swą dłoń po moim łonie na znak swych słów. -... potem duszę...- teraz dotyka mojego serca. Zanim kończy zaciska palce na mojej szyi. -... a na końcu życie. A ty nic nie możesz na to poradzić. - styka ponownie swoje zakrwawione usta z moimi. Otwieram oczy, zrywam się siadając na łóżku. Krzyczę miotając się i płacząc. Nie mogę nabrać powietrza do płuc. Jestem sama, przecieram twarz dłonią, która nie ma ani kropli krwi na sobie. Rozglądam się przerażona...naprawdę jestem sama. Powoli uspokajam oddech.

- To był tylko sen...tylko...tylko sen. - powtórzyłam szeptem pod nosem. Zakrywam twarz dłońmi i szlocham w nie. Do moich uszu dobiega odgłos kroków. Drzwi otwierają się i po raz kolejny widzę w nich demona, który przed chwilą niemal mnie nie zabił. Zaczynam cofać się na łóżku, gdy podchodzi do mnie. - Proszę nie...proszę nie...- dyszę przerażona, wciąż uciekając, aż spadam na podłogę. Uderzenie pozbawia mnie tchu i kaszlę dusząc się łzami. Słyszę jak powoli podchodzi do mnie i pomaga mi wstać. Nie opieram się, bo nie mam siły na kolejne walki. Klęka na podłodze opierając mnie o swoją klatkę piersiową.

- Już dobrze, nie bój się. Jesteśmy tu...to był tylko koszmar, tylko zły sen. - Mimo wszystko jego ciepło zaczyna mnie uspokajać. Lecz tylko na chwilę, bo po kilku sekundach do moich nozdrzy dociera zapach krwi. Przed oczami przelatują mi sceny jak z filmu.

- Nie znowu, proszę, błagam...- szeptam i próbuję się odepchnąć, ale nie mam na to wystarczającej siły. On podnosi mnie bardzo delikatnie i siada ze mną na łóżku. Nie wypuszcza mnie z objęć.

- Co się dzieje Malutka? Czego się boisz? Powiedz mi. - Jego głos jest czuły ale czy to nie kolejna maska?. Powinnam uciekać od niego jak najdalej, ale jeszcze nie teraz. Nie kiedy jestem tak słaba. Nie ucieknę mu dalej niż do drugiego pomieszczenia

- Ciebie...- mówię wypuszczając powietrze. Czuję jak jego mięśnie się spinają.

- Wiemy, że może być ci ciężko będąc w naszym świecie. Możesz być słaba, chorować albo mieć koszmary. To całkowicie normalne dla człowieka. Powinniśmy powiedzieć ci o tym wcześniej, ale przez te wydarzenia każdy z nas o tym zapomniał. Nie wiem co widziałaś, ale to się nigdy nie wydarzyło i na pewno nie wydarzy. Nie bój się nas, to że jesteśmy demonami nie znaczy, że zaraz cię zabijemy albo skrzywdzimy. Jestem pewien, że Deymond nie pozwoli nikomu tknąć cię nawet palcem. - Poczułam, jak Edward kuca przed nami i łapie mnie za rękę. Nie zauważyłam, go wcześniej.

- Przyjacielu, zostaw nas samych. - mówi chłodno i przyciska mnie jeszcze bliżej siebie.

- Nie! - krzyczę, gdy mężczyzna puszcza moją dłoń, zmierza do drzwi i zamyka je za sobą.

- To ja ci się śniłem prawda? - wypowiada to tak jakby wcale się nie pytał tylko stwierdzał prawdę. Łzy znów napływają mi do oczu.

- Proszę, puść mnie. - Ku mojemu zaskoczeniu po chwili leżę na plecach. On siedzi obok, opiera jedną rękę po drugiej stronie mojej talii i pochyla się nade mną. Nic nie mówi tylko patrzy na moją twarz próbując coś z niej wyczytać. Wirując wzrokiem po jego twarzy szukam oznak tego potwora, o którym mówił Medar. Tego zwierzęcia, które wysysało moją krew i zabierało mi duszę. Ale nie mogę go znaleźć. Przed sobą mam kogoś, kto mimo wszystko chroniła mnie przed aniołami. Kurwa...oni mają rację, to był sen...to był tylko zwykły, głupi sen. Przez to, że tu jestem moją głowa świruje. Ale jeśli to rzeczywiście była...przyszłość? - Jeśli to wróci...ja nie chcę...nie chcę tego...- zaczynam znów łapać łapczywie powietrze jakby miało mi go zabraknąć. Kiwam głową, żeby rozmyć te wspomnienia.

- Malutka...- pochyla się jeszcze bardziej nad moją twarzą. Drugą ręką głaszczę mnie lekko po włosach. -...jak mam ci pomóc? - Czeka aż się odezwę, lecz na darmo. - Opowiedz mi ten koszmar. - otwieram szerzej oczy. Nigdy...nigdy mu go nie opowiem. Jak wymazać z głowy tego...tego... kogoś, kto omal mnie nie zabił. Gdy tak na niego patrzę chyba rozumie, że nic nie może zrobić. Powoli podnosi się i już odwraca się w kierunku drzwi, gdy gwałtownie się podnoszę i łapię jego dłoń. Patrzę w dół a włosy niemal całkowicie przysłaniają mi twarz. To takie dziwne, jakby dwie strony serca walczyły ze sobą w moim ciele. Jedna mówi, że go nienawidzi druga chce, żeby został i opiekował się mną jak nikt przedtem.

- Pocałuj mnie...- jedna łza wyrywa mi się z na wpół przymkniętych powiek. Czuję, jak materac ugina się pod jego ciężarem bardzo blisko mnie. Wręcz czuję jego ciepło. Nie ruszam się...tylko czekam. Chce sprawdzić czy jego pocałunki będą ponownie delikatne czy łapczywe jak w tym śnie. Mimowolnie zaczynam się lekko trząść ze strachu.

- Livi...- mówi miękko a ja powoli unoszę brodę by spojrzeć mu w oczy.

W szponach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz