3.Deymond

47 5 0
                                    


    Leżę w łóżku i rozmyślam o tej małej. Nie małej, raczej maleńkiej...tak, maleńkiej diablicy. Cóż za śmieszna sytuacja, nazywam ją diablicą, mimo że wiem kim jest naprawdę. Podoba mi się to jaką mam nad nią przewagę, jak patrzę na nią z góry a ona musi zadzierać głowę, żeby mnie widzieć. Mogłem ułożyć wiele scenariuszy, ale w życiu nie pomyślałbym, że słodka Livianna posiada pazurki. Chyba jednak nie będę miał z nią tak łatwo jak sądziłem. Zapewne sprzeciwi się ojcu jak jej powie, że należy do mnie. Cóż, pozostaje mi zrobić to, co zapewne na nią podziała, czyli...uwieść ją. Uśmiecham się na tę myśl. Nadal mam przed oczami jej przestraszone oczka, gdy leżała pode mną. Jej ciało w tej przeźroczystej skąpej haleczce. Im bardziej się nad nią pochylałem, tym więcej widziałem w jej spojrzeniu, kiedy już byłem zaledwie centymetry od jej ust zobaczyłem zgodę...zgodę na to abym ją pocałował. Ona już mi zaczęła ulegać choć sama o tym jeszcze nie wie. Ile mnie sił kosztowało, aby nie posiąść jej w tamtej sytuacji, ale jeszcze nie teraz, przyjdzie na to czas, przyjdzie czas, że będzie leżeć pode mną naga i spragniona mojej bliskości. Wtedy wszystko się skończy, to będzie koniec jej historii a początek mojej. Dzieli mnie od tego zaledwie kilka dni. Dla mnie ten czas to nic, myśląc o latach, które na nią czekałem. Uwiedzenie jej to jedna sprawa, druga jest nieco gorsza. Będzie chciała poznać prawdę. Widzę w jej spojrzeniu, że mi nie ufa. Nie uwierzy w żadne moje słowo. Będę musiał wymyślić coś wiarygodnego a później, jak już zabiorę ją do mojego królestwa, może myśleć co chce. Tam mi już nie ucieknie. Tylko teraz wiarygodna historyjka. Kłamać umiem bardzo dobrze gorzej jest z wymyśleniem sobie innej przeszłości, która po latach sprowadziła mnie akurat do niej.

- Ach, Livianno zobacz do czego doprowadzasz. - mówię sam do siebie. - Dobrze, po prostu muszę się...skupić, to nie może być takie trudne Jakieś banalne wydarzenie, które w konsekwencji sprowadza mnie tutaj.

Cztery godziny później...

- Czemu to jest takie trudne do cholery!?- krzyczę sam do siebie nieco za głośno. Obym nikogo nie obudził. Patrzę przez okno i widzę pierwsze promienie słońca. - Pięknie, po prostu pięknie. - szepczę z nieukrywanym sarkazmem. Przecież ona nie jest głupią, słodką idiotką, która nabierze się na historyjkę wymyśloną przez jedną noc. Muszę pogłębić urok na Henrym, może gdy on się zgodzi z moją wersją Livianna uwierzy? Tak czy inaczej pozostaje jeszcze kwestia wersji, z którą ma się zgodzić. A może tak, nasi ojcowie się znali i bardzo przyjaźnili, kiedyś postanowili połączyć nasze rody, tak więc moja droga zostaniesz...nie uwierzy, nigdy w to nie uwierzy. Jakie rody? Przecież ona od razu zobaczy, że kłamię. Nasi ojcowie...ja nawet nie chcę pamiętam ojca. Muszę jej powiedzieć wszystko a zarazem nic. Przecież tak się nie da. Poza tym pozostałoby mi jeszcze przekonać jej matkę, a ona na pewno domyśli się kim jestem i po co tu przybyłem. Tak jak ja, zna całą prawdę o ojcu Livianny, oraz jej przeznaczeniu. Domyślam się też, że została uprzedzona również przede mną. Może wiedzieć, że kiedyś zjawi się po jej córkę istota złudnie przypominająca człowieka, wyróżniająca się jedynie oczami, których nie potrafi do końca kontrolować. Muszę się bardzo pilnować. Dlaczego nie zabrałem ze sobą Edwarda? On by na pewno coś wymyślił... i przy okazji wytknął mi wszystko co zrobiłem źle wczorajszej nocy. Nie, cofam to. Dobrze, że go nie zabrałem. Suszył by mi głowę do samego wyjazdu. Ale tak w sumie czym ja się przejmuję? Po co mi historyjka wyssana z palca? Będę ją zwodzić, omijać niepotrzebne szczegóły, kłamać patrząc jej prosto w zielone oczka, szukając w nich tej niepewności, którą pokazała mi wczoraj. Gdy wreszcie mi zaufa, nic już nie będzie ważne. Po siedmiu dniach ją stąd zabieram, do tego czasu wszystko ułożę po mojej myśli. Przecież jestem Lord Deymond Seth, NIGDY nie przegrywam, NIGDY nie odpuszczam i ZAWSZE dostaje to czego chcę. Mój wzrok ponownie pada w kierunku okna. Świat budzi się do życia, słońce jest coraz wyżej. Niedługo wszyscy wstaną i będą patrzeć na mnie jakbym był jakimś intruzem. Muszę gdzieś dopaść Livianne, gdy będzie sama. Rano zapewne je śniadanie z rodziną. Dołączę do nich, Henry na pewno się zgodzi. Uśmiecham się na myśl, że cudowna z niego marionetka. Z Teklą nie poszło by mi tak łatwo. Jeśli by się domyśliła kim jestem, urok nie zadziałałby. Nie mogę jej dawać szans do tego, aby odkryła prawdę. Wtedy będzie chronić Livianne, przede mną. Muszę być ostrożny...bardzo ostrożny. Przede wszystkim, kontrolować oczy. Jeśli się zmienią rozpozna mnie. Tak czy inaczej, zapobiegawczo, po prostu spróbuję jej unikać. Dzięki temu będę spokojniejszy. Z myśli wyrywa mnie skrzypnięcie drzwi dobiegające z korytarza.

- Czyżby Livianna już wstała? - pytam sam siebie. Cóż, koniec tego spania...a raczej leżenia, ponieważ nie zmrużyłem oka przez całą noc. Wstaje i ubieram się. Gdy już mam wychodzić cofam się jeszcze do lustra, aby sprawdzić swoje oczy. - Muszę to lepiej kontrolować. - mówię i zmieniam ich kolor na ludzki. Chwytam za klamkę i otwieram drzwi. Na korytarzu nie ma nikogo, co znaczy, że Livianna musiała już zejść na śniadanie. Mogę teraz wszystko obejrzeć w świetle słonecznym. Tu tak samo jak na dole wszystko jest takie jasne, czyste, zupełnie inne niż znane mi z mojego królestwa. Zmierzając w stronę schodów uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, gdzie zamierzam iść. Z wszystkich pomieszczeń znam tylko pokój Livianny, bibliotekę i pokój, w którym obecnie mieszkam. - Mogłem wstać wcześniej i złapać ją jak wychodziła. - karcę sam siebie w myślach, rozglądając się za jakąś osobą, która wskaże mi, gdzie znajduje się moja maleńka, waleczna diablica. Szczęście się do mnie uśmiechnęło, ponieważ słyszę odgłos zamykanych drzwi po drugiej stronie korytarza. Nie trwa ono jednak długo, ponieważ w momencie, gdy odwracam wzrok w tamtą stronę ukazuje mi się Tekla. Życie po raz kolejny sobie ze mnie zakpiło, ułożyłem sobie plan, aby jej unikać a teraz okazuje się, że będę musiał się z nią zmierzyć jako pierwszą dzisiejszego dnia. Wprost cudowny poranek. Kobieta zauważa mnie dopiero przy schodach prowadzących na dół.

- Och...nie zauważyłam cię Panie. - zaczyna, przyglądając mi się. Podobnie jak córka musi wysoko unosić głowę, aby na mnie spojrzeć. - Ty Panie musisz być naszym gościem, o którym wspominał mi mąż. Deymond Seth czyż nie?

- Nie myli się Pani. - odpowiadam ujmując jej dłoń i składając na jej wierzchu pocałunek. Po tym wszystkim będę musiał umyć twarz. - Jak dobrze, że Panią spotykam, nie wiem Pani, gdzie znajdę męża? -Pytam wymuszając uśmiech na twarzy.

- Zapewne jest już w jadalni, to prawdziwy łasuch. Proszę za mną, słyszałam, że dotarł Pan do nas późno w nocy. - To było bardziej stwierdzenie z jej strony niż pytanie. - Na pewno jest Pan głodny, proszę do nas dołączyć. - dodaje odwracając głowę w moją stronę i również uśmiecha się do mnie.

- Z rozkoszą. - mówię, gdy podążam za kobietą. Najwyraźniej nie obawia się mnie albo bardzo dobrze ukrywa swoje emocje. Gdy zbliżamy się do jadalni, do moich uszu dochodzi ledwo słyszalny głos Króla

- Córko podjąłem już decyzję, niestety, czy tego chcesz czy nie będzie tak jak powiedziałem.

- Ale ojcze... - Nie ma szansy dokończyć, ponieważ w tym momencie drzwi jadalni otwierają się i wraz z Teklą wchodzimy do środka. Livianna odwraca twarz a nasze spojrzenia krzyżują się. Widzę w jej oczach gniew i obietnicę...obietnicę tego, że będzie ze mną walczyć do końca. Posyłam jej najbardziej uwodzicielski uśmiech na jaki mnie stać. Gdy to widzi na jej policzkach zakwita czerwony rumieniec. Przyprowadził mnie tu jeden cel Maleńka i osiągnę go przed końcem mojego pobytu tutaj. Jeśli będzie trzeba wypalę sobie te słowa na piersi. Jedno jest pewne. Należysz do mnie Livianno Monato, nie zrezygnuję z ciebie...nigdy. 

W szponach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz