13.Deymond

19 4 0
                                    

           - Zabierz mnie stąd...proszę. - szepcze, a ja w duchu cieszę się jak małe dziecko, które właśnie dostało cukierka. Ścieram jej świeże łzy z policzka i robię wdech aby zadać pytanie, którego nie uniknę.

- Chcesz się z nimi...

- Nie. - przerywam mi. Czy ta noc może być piękniejsza do cholery? Nie dość, że ufa mi na tyle, aby wyjechać, to jeszcze chce to zrobić bez rozmowy z nimi. To jakby dostać tort nie mając urodzin. Teraz już wszystko będzie proste.

- Więc chodźmy. - mówię i ruszam do wyjścia.

- Ale... - zaczyna, a ja się zatrzymuję - drzwi są zamknięte.

- Najwyżej będą musieli wprawić nowe. - odpowiadam z uśmiechem. Jej spojrzenie robi się spokojniejsze. Powoli podchodzi bliżej i łapie mnie za rękę. Jej dłoń, w porównaniu z moją jest lodowata. Mimo, że mamy lato, noce są dość chłodne. Może powinienem poczekać do rana? Jestem już tak bliski wykonania zadania, że kilka godzin nie zrobi mi różnicy. - Na dworze jest dość zimno. Jeśli chcesz możemy poczekać do świtu z wyjazdem.

- Nie...nie chcę dłużej tego odwlekać. - wpatruje się we mnie, tymi swoimi niewinnymi oczkami i lekko się uśmiecha. - Nie martw się, nic mi nie będzie. - dodaje.

- Dobrze. - mówię tylko i ponownie kieruję się do wyjścia, Jednym kopnięciem otwieram drzwi. Gdy schodzimy po schodach rozglądam się ostrożnie. Chyba Tekla i Henry nie są tacy głupi. Jednak mnie posłuchali, ponieważ nigdzie nie ma żywej duszy. Dlaczego nie zrobiłem tego na samym początku? No tak, Edward...swoją drogą pewnie się zdziwi, że przywiozę ją trochę wcześniej. Miał wszystko przygotować na nasz przyjazd aby Livi nie domyśliła się kim jesteśmy. Cholera, nawet nie mam jak go uprzedzić o zmianie planów. Muszę coś wymyślić zanim tam dotrzemy. Jeśli będziemy blisko mógłbym...

- Gdzie idziemy? - pyta pomagając mi wrócić do rzeczywistości. Jesteśmy na dziedzińcu, nawet nie zauważyłem, kiedy opuściliśmy zamek. Spoglądam na jej twarz oświetloną jedynie przez blask księżyc. Patrzy na mnie wyczekująco. Na co ona czeka?

- Coś nie tak?

- Ty mi powiedz. Przed chwilą pytałam gdzie idziemy Deymond. Co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie był pewien...

- Jestem pewien Livianno, nie wątp w to. Zastanawiałem się tylko...gdzie są stajnie. Nie możemy przecież podróżować pieszo. - odpowiadam. Nie jest to do końca kłamstwo, przecież to za daleko. Na koniach dostaniemy się tam w cztery, może pięć dni.

- Więc musimy iść tędy - wskazuje wąską uliczkę po lewej stronie. Nie mówi już nic więcej i idzie przodem. Jednak coś w niej uświadamia mi, że nie do końca jest przekonana do tego aby wyjechać. Zatrzymujemy się dopiero przed małym budynkiem. - To tu. - szepcze. Wchodzę do środka, a ona niepewnie podąża za mną. Małe królestwo, to i wybór niewielki, mówię sobie w myślach. Podchodzę do ciemnego, potężnego wierzchowca, który jest w ostatniej zagrodzie. Wyciągam dłoń aby go pogłaskać i uspokoić. Jest nieufny, ponieważ próbuje się ode mnie odsunąć. Próbuję ponownie go dotknąć, tym razem, z pozytywnym skutkiem.

- No już, już, spokojnie.

- To Gaven. - mówi i podchodzi bliżej. - Lubi cię. - szepcze i wyciąga rękę w stronę konia.

- Jeździłaś na nim? - pytam i przykrywam jej dłoń swoją. Zmieszana odwraca głowę tak aby uniknąć mojego wzroku.

- Powinnam ci powiedzieć wcześniej ale...nie wiem co sobie myślałam. - odpowiada cicho.

- O czym powinnaś mi powiedzieć?

- Ja nigdy nie...po prostu...nie potrafię jeździć konno. - To tyle? Mimowolnie uśmiecham się. Ona mnie naprawdę coraz bardziej zaskakuje. Jest taka słodka kiedy się wstydzi. Ale czego tu się wstydzić? Dla mnie to nawet lepiej. Dotrzemy szybciej jadąc na jednym wierzchowcu niż na dwóch.

- Więc niestety jesteś skazana na jazdę ze mną na tym pięknym zwierzęciu. - żartuję. Livi odwraca się i zatrzymuje swoje naiwne, radosne spojrzenie na mojej twarzy.

- Nie jesteś taki jak inni książęta... - wymyka jej się cicho.

- Dlaczego? - pytam.

- Za każdym razem próbujesz zrobić tak, abym czuła się przy tobie...dobrze. Jak wtedy, na kolacji, gdy matka zaczęła opowiadać o moim dzieciństwie. Widziałeś, że nie odpowiadało mi to, a po chwili sprawiłeś, że wstyd zniknął. Książęta w moim wieku szybciej by mnie wyśmiali, niż zachowali się tak jak ty. - Może mi się wydaje, ale gdy mówi o mnie jej oczy się niemal błyszczą. Ona mi tak bardzo ufa, zdobyłem ją w całości. To właśnie chciałem osiągnąć i w końcu się udało. Tylko, dlaczego się nie cieszę? Ach tak, bo ją strasznie skrzywdzę, gdy to wszystko wyjdzie na jaw. Na ogół ludzie mnie nie obchodzą, uściślając, WCALE mnie nie obchodzą. Prócz tej jednej, małej istotki, która stoi przede mną. Pojawia się jednak pytanie dlaczego? Może, to przez to, że nie jest do końca człowiekiem? Albo po prostu ją polubiłem? Wreszcie to powiedziałem...cóż, raczej pomyślałem.

- Nie przeceniaj moich czynów Livi. Mówi się, że im lepsze mamy o kimś zdanie, tym bardziej boli, kiedy okaże się to nie prawdą. Nie możesz każdego mojego czynu brać tak głęboko do serca. Jesteś jeszcze młoda i może na razie moje słowa wydają ci się bezsensowne, ale z czasem zrozumiesz. - kończę nadal wpatrując się w jej zielone oczy. Hamuję się przed powiedzeniem czegoś jeszcze. Biorę głęboki wdech odwracam się, aby przygotować konia do podróży. Na szczęście wszystko, co jest mi potrzebne znajduję w stajni. Po kilku minutach zmagań zapinam skórzane paski siodła. Na wszelki wypadek, szarpie za nie aby sprawdzić, czy są odpowiednio mocno zaciśnięte. Powoli ciągnę zwierzę za sobą na kamienny dziedziniec. Koń, co mnie bardzo cieszy, jest spokojny. - Gotowa? - pytam odwracając się od Gavena. Chyba mu się to nie spodobało, ponieważ po chwili czuję jego łeb uderzający w moje plecy. Robię niepewny krok w przód, żeby złapać równowagę. Paskudne stworzenia, a pomyśleć, że ludzie się z nimi użerają cały czas. Dochodzi do mnie cichy, stłumiony śmiech. Kieruję wzrok w stronę źródła tego dźwięku i widzę rozbawioną Livianne, która przyciska dłoń do ust.

- Przepraszam, nie chciałam. - próbuje, co jej wychodzi nieudolnie, udawać skruchę.

- Przypomnę ci, że wyśmiewasz się właśnie ze swojego, przyszłego męża. - mówię, powoli podchodząc do niej.

- Wybacz mi, ale jestem niestety zbyt młoda, żeby wiedzieć jak mam się zachowywać. - A to mała diablica. Powinienem przetrzepać jej teraz tyłek za to, że mnie przedrzeźnia. Gdyby wiedziała kim jestem...ale, na szczęście nie wie, a przede wszystkim, nigdy się nie dowie. Im mniej jest ludzi wtajemniczonych, tym lepiej dla naszego świata.

- Jedźmy, zanim się rozmyślę i cię tu zostawię - odpowiadam z uśmiechem i wyciągam ku niej dłoń, którą przyjmuje bez wahania. Podsadzam ją, aby usiadła wygodnie i wskakuję na grzbiet konia. Przez suknię musi siedzieć bokiem. Wyciągam lewą rękę i obejmuje ją w talii. Lekko przyciągam do siebie jej drobne ciało. Co mnie zaskakuje, nie sprzeciwia mi się, nie odsuwa, nie stawia oporu, wręcz przeciwnie...ulega mi. Opiera swoją głowę na mojej piersi. Łapię za wodze, i daję znak zwierzęciu aby ruszył. - Jeśli będziesz zmęczona, powiedz mi dobrze?

- Dobrze. - odpowiada spokojnie. Gdy wyjeżdżamy poza mury zamku koń zaczyna galopować szybciej. Skręcam w stronę lasu, aby mieć częściowe schronienie. Coś mi tu nie gra. Jest za spokojnie nawet jak na noc. Nie słyszę żadnych zwierząt tak jakby coś je wystraszyło...albo ktoś. Cholera, czy Henry i Tekla są aż tak nierozważni, że jednak postanowili posłać straże i zastawić na nas pułapkę? Próbuję skupić się na otoczeniu i dostrzec cokolwiek. Kieruję Gavena bardziej w lewo, bliżej jeziora. Od tej strony nikt nas nie zaatakuje. Ponownie wytężam zmysły i wyczuwam dziwny zapach, dziwny, ale znajomy. Dawno go nie czułem. Nagle słyszę szelest i odgłos wypuszczonej strzały. Nie udaje mi się zareagować w porę. W prawym boku odczuwam palący ból, lecz nie to jest najgorsze. W powietrzu unosi się zapach krwi...krwi, przez którą zaraz przestanę panować nad sobą.

- Wybacz mi Livi, ale będziemy musieli zmienić plany...

W szponach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz