7.Deymond

29 5 0
                                    

        Trzymam jej malutką, delikatną dłoń i razem idziemy na kolację, do jadalni. Nie odzywamy się do siebie, od kiedy opuściliśmy komnatę. Może to i lepiej? Nie wiem czy kolejna rozmowa nie pogorszyła by, już i tak, napiętej sytuacji. Choć jest jedna rzecz, której się dzięki temu dowiedziałem. Livianna mnie pragnie. Ilekroć się do niej zbliżam, widzę to w jej oczach. Kto wie co byśmy zrobili, gdyby Tekla nam nie przerwała. Jeśli by mnie nienawidziła, nie pozwoliła by mi tak się całować. Zerkam w jej stronę, nadal ma czerwone policzki. Jej małe różowe usta wydają się teraz wyraźniejsze, jakby większe. Gdy już docieramy do drzwi jadalni Livianna próbuje puścić moją rękę, na co ja łapię ją mocniej.

- Coś nie tak? - pytam rozbawiony, gdy nadal próbuje się ode mnie uwolnić. - Jeśli nie chcesz mnie trzymać, mogę cię ewentualnie tam wnieść... - spoglądam jej w oczy czekając na reakcję. Po chwili się uspokaja co mnie trochę smuci. - Tak myślałem. - Szczerze ten pomysł z wniesieniem jej bardzo mi się spodobał. Może zrobię to jutro? Jeszcze nad tym pomyślę, jej mina byłaby bezcenna. Otwieram drzwi i wchodzę z nią do wielkiej komnaty. Kierujemy się do miejsc, które zajmowaliśmy dziś rano. Wzrok Króla i Królowej pada najpierw na nią, potem na mnie, a na koniec na nasze złączone dłonie,

- Wybaczcie nam spóźnienie. - mówię odsuwając krzesło dla Livianny, aby mogła usiąść. Gdy zajmuje miejsce obok, Tekla zaczyna mówić.

- Nic nie szkodzi, nie musi Pan przepraszać. Za to ja powinnam podziękować za przyprowadzenie mojej córki. Byłam pewna, że nie wyjdzie przynajmniej do jutra. Kiedyś, jak była jeszcze mała i nie chciała chodzić na lekcje, też zamykała się w pokoju. Nie chciała otworzyć drzwi nikomu, póki nie obiecaliśmy jej, że dzisiaj nie będzie już żadnych lekcji. Była z niej mała złośnica. O...a innym razem przyjechała do nas rodzina z sąsiedniego królestwa. Mieli córkę, jak ona miała na imię? A tak, Izabela. Livianna jej nienawidziła. Zawsze kłóciły się o zabawki więc jednego razu zabrała je wszystkie i zamknęła się z nimi w komnacie. Dopóki nie odjechali, nie chciała wyjść. Za to innym razem...- Ile ta kobieta potrafi mówić? Mam już dość i jej, i tej całej kolacji. Dopiero co weszliśmy a najchętniej zabrał bym stąd Livi już teraz. Zerkam w jej stronę, ma spuszczony wzrok, czyżby się...wstydziła? To przez te historie Tekli? Może nie powinienem ich słuchać? Wracam wzrokiem do jej matki, która właśnie kończy swoją wypowiedź - ...to było takie zabawne.

- Dziękuję, że podzieliła się Pani ze mną dzieciństwem córki. Wolałbym jednak usłyszeć te historie z jej ust. - zwracam się w jej stronę. - Mam nadzieję, że opowiesz mi coś jeszcze Livianno. Chciałbym wiedzieć o tobie o wiele więcej, ale od ciebie samej. - dopiero teraz podnosi na mnie wzrok. W jej oczach widzę ulgę i coś jeszcze jakby...wdzięczność.

- Jeśli ty również mi coś o sobie opowiesz. - odpowiada. A to mała diablica, ładnie odwróciła moją prośbę.

- Z przyjemnością odpowiem na każde twoje pytanie, jeśli będzie to oznaczać więcej czasu spędzonego w twoim towarzyskie. - Na tym kończmy naszą małą bitwę, którą z resztą wygrałem. Zabieramy się za jedzenie, bądź co bądź, nie jedliśmy od śniadanie.

Gdy już wszyscy zakończyli posiłek wstaję z zamiarem odprowadzenia Livianny do pokoju, jednak męski głos mi w tym przeszkadza.

- Panie Deymond, czy możemy porozmawiać? - pyta Henry, a ja stoję jak zamurowany. O czym on chciałby ze mną porozmawiać? Ten głos...czyżby urok przestawał działać? Tylko jak udało mu się go złamać przez jeden dzień, przecież dla tak słabego człowieka to praktycznie nie wykonalne. Może mi się wydaje. Cóż chyba nie mam wielkiego wyboru, muszę dowiedzieć się o co chodzi.

- Naturalnie.

- Wyśmienicie, zatem zapraszam do biblioteki. - nie dodając już nic więcej Henry rusza przodem. Bez słowa idę za nim. Gdy już docieramy na miejsce, Król zamyka drzwi i bez kolejnych ciepłych słówek zaczyna atak na mnie.

- Kim ty jesteś? -czyli urok naprawdę przestał działać. Cholera, jak to się mogło stać. Pozostaje mi tylko od nowa go omamić.

- Nie rozumiem twojego pytania Henry. - próbuję złapać z nim kontakt wzrokowy, ale on cały czas unika mojego spojrzenia. Cholera czyżby się domyślił albo co gorsza powiedział Tekli a ta połączyła fakty? Nie, to niemożliwe, przecież była taka szczęśliwa przy kolacji.

- Nie rób ze mnie głupiego, pamiętam co się stało wczoraj w tym miejscu twoje oczy się zmieniły. Rzuciłeś na mnie jakiś czar czy coś takiego. Nie pamiętałem tego, ale teraz już wszystko wróciło. Jaką ty jesteś kreaturą co? - coś mu musiało pomóc zdjąć ten urok, nie widzę innej opcji. Pytanie brzmi co? Tak czy inaczej koniec tej zabawy.

- Czyli nie jesteś taki głupi jak sądziłem. Szkoda, ponieważ teraz musimy rozwiązać nasz problem inaczej. - nim może jakkolwiek zareagować, już przypieram go do jednej z półek. Kładę mu rękę na gardło, aby nie mógł ruszyć głowy. Wypale mu ten urok tak głęboko, że już nigdy go nie złamie. Zmieniam kolor oczu i wpatruje się w jego źrenice, które z sekundy na sekundę robią się coraz bardziej mętne. - A teraz posłuchaj Henry, wyjdziesz z tej biblioteki i wrócisz do swojej żony. Gdy się zapyta o czym rozmawialiśmy, odpowiesz jej, że to była zwykła, męska rozmowa. A potem dodasz, że jesteś coraz bardziej pewny małżeństwa twojej córki ze mną. Zrozumiałeś?!

-Tak.

-Wspaniale teraz zrób to co masz zrobić.

- Dobrze. - Ten człowiek przysparza mi więcej problemów niż myślałem. Nie wiem, czy nie skrócę swojego pobytu tutaj o kilka dni, póki cała prawda nie wyjdzie na jaw. Tylko jest jeden problem, ona tak łatwo ze mną nie pójdzie. Wychodzę z biblioteki jeszcze przed Henrym i idę do swojej komnaty, aby przemyśleć co teraz zrobię. Otwieram drzwi i przystaje w progu. Na moim łóżku siedzi...Livianna. Gdy podnosi na mnie wzrok ja powoli zamykam drzwi.

- Chyba...pomyliłam pokoje. - mówi, gdy podchodzę bliżej. Uśmiecham się na te słowa i siadam obok niej.

- Doprawdy? - Teraz i ona się uśmiech. Ciekawe po co tu przyszła?

- Cóż ja tobie uwierzyłam, więc dlaczego wątpisz w moje słowa?

- A kto powiedział, że wątpię? - pierwszy raz rozmawia ze mną tak spokojnie, bez strachu, bez łez.

- Przyszłam ci podziękować za to co powiedziałeś przy kolacji. Nienawidzę, jak matka zaczyna opowiadać o moim dzieciństwie.

- Jeśli cię to pocieszy przestałem słuchać po tej całej Izabeli. - kiedy to mówię jej oczy wydają się zaskoczone.

- Żartujesz?

- Mówię całkowicie poważnie.

- Nie jesteś taki zły jak przypuszczałam. - po wypowiedzeniu tych słów zakrywa usta dłonią. Chyba właśnie do niej doszło, że powiedziała to na głos.

- Miło mi to słyszeć. - odpowiadam z uśmiechem patrząc na jej coraz bardziej czerwone policzki. - Chodźmy na taras. - mówię wstając i wyciągając do niej rękę. Podaje mi swoją, bez większego namysłu i również wstaje. Otwieram drzwi i podchodzę wraz z nią do balustrady. Przez jakiś czas patrzymy przed siebie w ciszy. Powinienem coś powiedzieć, tylko co? Livianna powoli się do mnie przekonuje nie mogę tego zepsuć. Henry złamał czymś urok, ale nie wiem czym. Tekla może się w każdej chwili zorientować kim jestem. Cholera, to miało być takie proste. Czemu ja jej najzwyczajniej w świecie nie zabrałem stąd siłą? Ach tak...Edward mi zabronił. Już pamiętam, jak mi wyrzucał jakim jestem idiotą.

- Oczywiście porwij ją, a potem co? Wiesz dobrze, że będzie ci potrzebna, ale jeśli cię znienawidzi to na pewno niczego ci nie ułatwi. Pomyśl przez chwilę Deymond, jeśli ją do siebie przekonasz wszystko będzie łatwiejsze ona nawet się nie dowie kim jesteś, kim my jesteśmy i kim sama jest. - Jak zawsze ma racje. Oszczędzę jej tego wszystkiego, jeśli się do niej zbliżę. Nie mogę jej powiedzieć prawdy, ona tego nie zrozumie...znienawidzi mnie.

W szponach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz