Pościg za białą Corvette

184 5 3
                                    

Miesiąc po napadzie na Patrisie dostałam podejrzany list: "Wiem, że to Ty. Uważaj na siebie."
Wiedziałam o co chodzi. Zaczęłam się denerwować. Dostałam drgawek. Schowałam list w szufladzie z bielizną i położyłam się na łóżku, by się uspokoić. Powtarzałam sobie w głowie, że to nie może być prawda. To mi się przyśniło. Bałam się, że sprowadzę na sobie nieszczęście. W tym momencie do sypialni wszedł Amelio ze śniadaniem. Bardzo się wystraszył jak zobaczył moje drgawki. Od razu zawołał służbę, by podali mi leki uspokajające i szklankę wody.
-Kochanie, co się stało?-zapytał przerażonym głosem.
Nic nie odpowiadałam. Spojrzałam na niego błagającym wzrokiem.
-Szybciej!-krzyknął do służby.- już dobrze, uspokój się, głęboki wdech, wydech.-powtarzał klęcząc przy łóżku. Złapał mnie za ręce i odgarniał włosy z twarzy.
Gdy przyszła służba podał mi leki i położył się obok mnie.
-Już lepiej?- zapytał spokojnym głosem.
-Tak misiek, dziękuję.
Odwróciłam się w jego stronę po czym mocno się wtulilam. Czując jego zapach odrazu zasnęłam. Przy Amelio czułam się bardzo bezpiecznie. Dbał o mnie, był czuły, delikatny. Nawet po 2 latach małżeństwa nic się nie zmieniło. Czułam, że jest tym jedynym, tym na którego czekałam i mimo wszystkich problemów, niebezpiecznych sytuacji, płaczu i strachu jaki towarzyszył nam na codzień, był moją oazą spokoju.
Po paru godzinach obudziły mnie wymioty. Pobiegłam do toalety. Kręciło mi się w głowie. Ciężko było mi ustać. Byłam pewna, że to wina leków, które wzięłam przed zaśnięciem.
Po tygodniu poranne nudności wciąż występowały. Miałam mdłości na samą myśl o jedzeniu. Nie wspominając o niektórych potrawach po których męczyły mnie odruchy wymiotne. Wszystkie przyjemne zapachy, które kiedyś mi się podobały, z tygodnia na tydzień coraz mniej przypadały w moje gusta. Na początku zrzucałam winę na stres, lecz po rozmowie z teściową doszłam do wniosku, że to jednak nie wina nerwów. Nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Przecież to nie był odpowiedni moment, nie byliśmy gotowi.
Po dwóch tygodniach od pierwszych objawów Amelio zaczął coś podejrzewać, ponieważ nie jadłam już tak wielu rzeczy co wcześniej, odstawiłam wino i raz przyłapał mnie na porannych wymiotach. Co prawda ani razu nie zapytał bezpośrednio, ale nie jest głupi. Za każdym razem, gdy pytał czy coś się stało, mówiłam, że mi nie smakuje, albo że to przez stres, albo że się odchudzam. Zawsze miałam jakąś wymówkę. Żarty się skończyły, gdy drugi miesiąc nie miałam miesiączki. Wtedy poprosiłam Sofii, by pojechała ze mną do apteki. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Traktowałam ją jak młodszą siostrę. Dużo czasu spędzałyśmy na rozmowach, malowaniu sobie na wzajem paznokci, gdy nam się nie nudziło, a nasi chłopcy było poza domem. Sofii jako pierwsza zauważyła, że coś jest ze mną nie tak. Podśmiewała się żartobliwie, że to może ciąża, ale ja kazałam jej się stuknąć w czoło. To prawda, nigdy z Amelio się nie zabezpieczaliśmy, bo po co, przecież jesteśmy małżeństwem.
Weszłam do apteki po test. Kupiłam aż cztery dla pewności. Z jednej strony się bałam, bo przecież nie jesteśmy w pełni gotowi na dziecko, a z drugiej bardzo się cieszyłam, ponieważ bycie matką było moim największym marzeniem. Ciężko było mi wybrać między sercem, a rozumem. Myśl, że to już teraz sprawiała, że moje ciało przechodził ciepły dreszczyk.
-Sofii, boję się.-wyszeptałam przed wyjściem z samochodu.
-Spokojnie, jestem tu przy Tobie.-powiedziałam chwytając mnie za dłonie.- Dacie sobie radę. Jako pierwsza zgłaszam się do pomocy. -podniosła prawą rękę jakby chciała zgłosić się do odpowiedzi.-powiem szczerze, że ja to się nawet cieszę. Uwielbiam dzieci, a sama myśl o waszym dziecku po prostu mnie wzrusza.-powiedziała z przeszklonymi oczami.
Podziękowałam Sofii za miłe słowa i jeszcze chwilę pożartowałyśmy w aucie. Musiałam zebrać siły, by tam pójść.
Po 5 minutach zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę apteki. Musiałam założyć okulary przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem, by nikt mnie nie rozpoznał. Musiałam chronić siebie, a przedewszystkim brzuch. Ubrałam luźne szare dresy i trampeczki. Musiałam wyglądać pospolicie. Przecież nie mogłam wejść do apteki w centrum Sycylii odstrojona jak stróż w Boże Ciało w czarną obcisłą kieckę i wysokie szpilki. Poprosić o testy ciążowe po czym zadowolona wyjść. Tyle osób na mnie poluje, że to cud, że Amelio pozwolił nam same wyjść.
Oczywiście przebranie w ubrania zwykłego, szarego człowieka nie zwalnia mnie z założenia kamizelki kuloodpornej i posiadania przy sobie broni palnej.
Po wyjściu z auta szybkim krokiem ruszyłam w stronę apteki patrząc w dół, pod nogi. Starałam się jak najbardziej zasłonić twarz. Strach przed zostaniem rozpozną był tak wielki, że po wejściu do środka założyłam maseczkę z czasów covida. Dla nie poznaki udawałam lekko chorą. Napisałam w domu karteczkę z rzeczami, które chcę kupić. Bycie jak najbardziej anonimowym opanowałam prawie do perfekcji.
Farmaceutka podała mi wybrane przezemnie testy w papierowej torbie dokładnie tak jak ją o to prosiłam. Tak bardzo nie lubię się stresować. Cała się pocę, ręce zaczynają mi się trząść jak opętane, a język plątać jakbym była z lekka upośledzona. Chciałabym mój wypracować stres do tego poziomy, aby był nie zauważalny przez innych wokół. A jedyne co wypracowałam to strzelanie z broni palnej. Podejrzewam, że przy dużym stresie nie wiem czy bym chociaż nabila broń moimi rękami.

Po wyjściu z apteki zauważyłam stojącą kobietę za drzewem. Dostrzegłam parę rudych kosmyków wystających z pod czapki. Albo miałam paranoję, albo widziałam na twarzy rany po nożu. W głowie wirowały mi na przemian myśli: to nie może być ona; nie no kurwa to jest Patrisia; Boże mam paranoję.
Pośpiesznym krokiem wróciłam do auta ulicę dalej. Rzuciłam papierową torbę na tylnie siedzenia i odjechałam z piskiem opon. Sofii w drodze powrotnej próbowała wypytać mnie co się stało, lecz ja nic nie odpowiadałam. Po 10 minutach drogi, w lusterku zobaczyłam Patrisie jadącą samochód za nami. Popadłam w panikę. Zaczęłam szybko wyprzedzać inne samochody. Skręcałam w pierwsze lepsze uliczki byle tylko ja zgubić. A gdy zorientowałam się, że ma za szybki samochód i właśnie siedzi nam na ogonie w nerwach zaczęłam krzyczeć.
-Sofii! Umiesz strzelać?-zapytałam
-Jezu July, co ty chcesz zrobić?
-Nie pytaj tylko odpowiadaj!-krzyknęłam.-umiesz czy nie?!
-Nie.-powiedziała łapiąc się za głowę.
Była mocno zdenerwowana. Widać było panikę w jej oczach. Dziewczyna jeszcze nie przywykła do życia w rodzinie mafijnej.
-Trzymaj kierownice!-krzyknęłam wyciągając broń z pod paska.
-Co?!-zapytała przerażona.
-Mówiłam Ci już, nie pytaj tylko słuchaj.
To wszystko działo się w zawrotnym tępie. Pisk opon, zapach spalonej gumy oraz masa aut dookoła nas powodowała jeszcze większy strach i dopływ adrenaliny. Gdy goni cię szybkim autem jeden z wrogów nie myślisz racjonalnie. Odcinasz się od świata realnego i robisz tylko to co jest dla ciebie słuszne, co pomoże Ci uciec.
Sofii przejęła ode mnie kierownice. Nabiłam magazynek i wychyliłam się do połowy z okna. Wycelowałam w jedną z opon auta tej wiedźmy. Za trzecim razem trafiłam. Samochód zjechał na pobocze, a ja spokojnie mogłam przejąć kierownice. Po upływie paru minut atmosfera się unormowała. Było mi bardzo wstyd jak potraktowałam Sofii.
-Przepraszam Sofii. Jest mi wstyd jak cię potraktowałam. Byłam pod wpływem emocji, adrenaliny.-powiedziałam smutnym, przytłumionym głosem.
-Rozumiem, nie musisz przepraszać. Nie będę pytać co to było. Chcę tylko bezpiecznie wrócić do domu. Bałam się o ciebie, wiesz?-odpowiedziała uśmiechając się w moją stronę.
-Przez 3 lata uczyłam się samoobrony, jak przetrwać w naszym świecie. Owszem działam impulsywnie, ale czasami nie da się inaczej.
Całą drogę do domu rozmawiałyśmy. Próbowałam trochę żartować, by rozluźnić atmosferę. Poprosiłam Sofii, by nie mówiła ani Paolo ani Amelio o tym co się dziś wydarzyło. Miał być to masz wspólny sekret.

Dziecko z mafiozą Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz