Rozdział 6

47 3 7
                                    

"Jedyne, co miało jakieś znaczenie, to to, że znalazłem mojego pierwszego przyjaciela, a tym samym zacząłem naprawdę żyć."

~ Tove Jansson

***

Hermiona z uśmiechem przemierzała korytarze Hogwartu. Był majowy poniedziałek. Od rozmowy z Minerwą minął miesiąc, a ona z każdym dniem coraz bardziej cieszyła się na możliwość nabycia nowej wiedzy. Chwyciła dolną wargę między zęby, myśląc intensywnie.

Będzie jej brakować murów tego zamku, uczniów i nauczycieli, zwłaszcza gburowatego Mistrza Eliksirów, ale pragnęła tu wróci z nową wiedzą. Poznać tajniki magii i przelać ją na młode umysły. Poczuć z powrotem tą magię, która otacza zamkowe mury Hogwartu. A jedno wiedziała na pewno.

Od nieznośnej Panny Wiem To Wszystko tak szybko się nie uwolnią.

Hermionę zawsze fascynowały rzeczy, których normalnych ludzi nie rozumiało. Nie doceniali jak wielką mocą jest posiadanie wiedzy. Nauka Starożytnych Run otwierała przed nią nowe możliwości, po które z niewyobrażalną ekscytacją chciała sięgnąć i zagłębić się w to jak tylko mogła. Czasami miała wrażenie, że gdyby nie nauka, byłaby nikim. Typowym uczniem, bez planów na dalsze życie. Dlatego cieszyła się ze swojej ambicji, choć niekiedy miała wrażenie, że coś umyka jej przez palce.

Wyszła na błonia, chcąc pooddychać świeżym powietrzem nadchodzącego lata. Początek maja był niezwykle zimny jak na porę roku, ale uczniowie korzystali z pogody jak tylko mogli, chcąc nacieszyć się promieniami słońca, ukazującymi się za letnimi obłokami chmur. Gałęzie drzew delikatnie bujały się od powiewu, dość przyjemnego, wiatru, a ptaki śpiewały swoją melodię, latając nad głowami biegających czy odpoczywających uczniów.

Ruszyła znaną ścieżką do drzewa przy jeziorze ogromnej Kałamarnicy, już z daleka widząc jej macki uderzające w taflę wody. Drobne krople błyszczały w świetle słońca niczym małe diamenciki, urzekając swoim pięknem. Przewrócony pień drzewa służył jako ławka, więc przysiadła na nim, chcąc nacieszyć oczy wspomnieniami, a było ich całkiem sporo.

Na tym pniu przesiadywała z Harrym i Ronem, jak tylko chcieli zaczerpnąć świeżego powietrza i pobyć sami, bez gwaru innych uczniów i ich obecności. Było to miłą odskocznią. Mogli pobyć sami, bez gapiów i ciekawskich uszu.

W tym miejscu również płakała, kiedy kłóciła się z chłopcami, którzy później obejmowali ją ze słabym przepraszam na ustach.

I nawet w zimę, przesiadywali otuleni ciepłymi szatami, czapkami i szalikami, śmiejąc się ze swoich czerwonych twarzy, co jakiś czas szturchając się ramionami.

Tęskniła za tym. Za swobodą, spokojem i dziecięcymi latami, kiedy jeszcze wojna nie rozegrała się na dobre. Przeżywała tutaj momenty smutku, radości, miłości czy rozpaczy, a mimo to, to miejsce było dla niej równie cenne co Hogwart.

Uśmiechnęła się do wspomnień, jakie ukazały się w jej głowie. Mogła przysiąc, że właśnie sceny rozgrywały się przed jej oczami, a na pewno jedna z nich.

Trzecia klasa. Zima, pełno białego puchu dookoła. Zaśnieżone ścieżki, drzewa wyglądające jak z zimowej krainy i ona, ubrana w czapeczkę z wiszącymi pomponami i ciepłą kurtkę z szalikiem Gryffindoru.

Był ciepły dzień, śnieg delikatnie prószył z nieba, a oni stali przed ogrodzeniem do Wrzeszczącej Chaty. Tylko ciekawość zaprowadziła ich w to miejsce. Właśnie wtedy, Harry wpadł na pomysł użycia peleryny niewidki. Malfoy wraz z pozostałą dwójką ślizgonów uciekał w popłochu, gubiąc po drodze buty. Nigdy nie widziała tak przerażonych min ślizgonów i oczywiście Rona, który nie zrozumiał kto jest winny wypadków arystokraty i jego koleżków, dopóki Harry nie ściągnął peleryny niewidki.

Open up to Love - ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz