— Naprawdę masz zamiar do niego iść? — Eres doskoczyła do biegnącej Hunter. Przytrzymała się, chociaż wcale nie wiedziała po co. A po co biegła?
— Muszę odpocząć, panikuje. — zarzuciła włosami, jakby miało to jakkolwiek pomóc w pozbyciu się uderzeń gorąca.
— Rozmawiałam z Vero, to nie może się nie udać. Nie ma innego wyjścia, lekarstwo nie istnieje. — smutno na nią spojrzała. Martwiła się i to nie tylko dlatego, że miała to w zwyczaju.
— W tym problem, że o to chodzi! — gwałtownie się odwróciła — Co ja powiem Charlie? Niedługo ma urodziny, a ja sprawiłam jej świetny prezent, serio. Będę musiała przejąć władze, Victor wciąż żyję, teraz ja będę jego wrogiem numer jeden. Na arcydemona, chyba zaraz sama to wypiję.
— Vale..
— Mam dosyć tych zmian, Eres. Nie widzisz tego? Właśnie umiera mój ojciec, bo zachciało mi się być super-bohaterem. Tyle, że wychodzę na złoczyńcę, bo chciałam się AŻ zmienić! Dobre sobie, nawet nie wiem kiedy zaczęłam! — wykrzyczała, nie zważając na swoje słowa. Co, że mogły wprowadzić w problemy. Miała ich tyle, że jej zdaniem kolejny nic by nie zmienił.
— O to chodzi w zmianach. Mają konsekwencję ale i dobre strony. Musisz przez to przejść, każdy musi.. — sama nie była pewna, czy mówi szczerze. Wraz z widoczną zmianą Hunter, ona czuła ciągłą potrzebę bycia przy niej. Zmiany może były dobre, ale niekiedy tragiczne dla psychiki.. — Z pomocniny twojego ojca stanę się twoją, uczyłaś się, nie martw się na zapas.
Hunter miała świadomość, ze wpadała w dołki, które sama wykopywała i zdawało się jej, że nawet robi to specjalnie. Jakby coś kierowało nią, by to robiła. Niemożliwe, by wszystko ciągle działało na jej szkodę, a dokładnie od pory zawarcia układu z Rosalie, na którym to ona miała wyjść źle, pałeczka wiecznie odbijała się na Vale. Jak karma. Cholerny bumerang.
— Pójdę zobaczyć co Jacob ma do powiedzenia i się prześpię. Ten dzień jest jeszcze gorszy niż trzy ostatnie miesiące.
— Pozwolę ci tylko jeśli obiecasz mi, że weźmiesz od Vero coś na uspokojenie. — skinęła w potwierdzeniu głową. Przyznanie sobie, że kontrola nad paniką brzmiała cudownie, zajęło zaledwie kilka sekund, po których także znalazły się w drodze do uzdrowicielni.
Weszły do niej po raz drugi tego dnia, dokładnie z tymi samymi emocjami - strachem. Z tą różnicą, że teraźniejszy nie był głęboko uzasadniony.
— Do Jacoba. — odparła na wejściu Eres. Vero skrzywiła się, widząc i słysząc minę Hunter pomieszaną z tym imieniem.
— Lewe drzwi. — wskazała je dłonią, posyłając Valentinie delikatny uśmiech. Ta westchnęła. Dała by wiele, żeby wyjść na świeże powietrze, a najlepiej to z siebie i stanąć obok. Tak, to definitywnie miała na liście marzeń.
— Valentina i.. — zacisnęła szczękę. Poznałaby ten głos wszędzie i o każdej porze, gdyby tylko musiała.
— Pamiętasz mnie? — spytała, przyglądając się. Wyglądał całkiem zdrowo, jeśli patrzeć tylko i wyłącznie na jego twarz. Ciało wciąż miał lekko pocharatane, a z włosów został tylko łysy placem. Nie należało to do najprzyjekniejszych widoków.
— Nie, ale twój.. ojciec? Mówił, że mogę się spodziewać kogoś o tym imieniu. — promiennie się uśmiechnął. Ona stała jak wryta.
— Nie pamiętasz nic a nic?
— Mówię, że nie. Ale musiałem coś nieźle nabroić.. — poruszył lekko głową — Jeśli znacie tą osobę, to przeproście ją ode mnie. Ja nie jestem w stanie sam stać. — zaśmiał się jakby wcale nie leżał sparaliżowany.
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomanceOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...