꧁༺Rozdział 27༻꧂102 dni bez niej

16 2 0
                                    

Czas na retrospekcję

enjoy!

#DJBSwattpad 







                                                                                         ꧁༺༻꧂

Jeremi

 Dziś minęły sto dwa dni bez niej. To ponad czternaście tygodni braku blasku.

Violet Morton była dla mnie promykiem i choć ona sama nazywała siebie chaosem, pokochałem ten chaos i traktowałem ją jak swoją rodzoną siostrę. Była dla mnie rodziną. Może nadal nią będzie.

Mam przyspieszony oddech, gdy siedzę na lekcji matematyki w Liceum w Vieste. Prestiżowa szkoła, nie równa się dobrym nauczycielem, czego przykładem jest pan Ron Ranvier. Od dwudziestu pięciu minut, siedzi bokiem na swoim krześle przy biurku i posyła nam wściekłe spojrzenia, choć nie powinien. Kolejny raz zerkam za zadanie z arkusza egzaminu semestralnego i mam ochotę rozwalić ołówek.

Mój zeszyt od tego przedmiotu jest ubogi w notatniki, ale mimo tego powinien umieć rozwiązać zadanie, gdzie trzeba obliczyć odcinek trójkąta za pomocą proporcji.

Przez następne dwie minuty ciszy w klasie, mam wrażenie, że nie jestem w szkole, a w kościele. Jak mówiłem Ranvier nie umie wytłumaczyć nam porządnie tematu, przez co mamy zaległości.

Ja mam zaległości.

Moja prawda nogi drży i nie potrafię tego zatrzymać. Nie spałem zbyt dobrze. Każdego wieczoru stosowałem pieprzonego techniki relaksacyjne i zrezygnowałem z tytoniu. Każdego wieczoru rozmawiałem z mamą, udając przed nią, że wszystko jest dobrze. Nie potrafiłem się skupić.

— Przy takim rodzaju zadań należy najpierw zrobić założenia. Chciałbym abyście pochylili się nad tym zadaniem samodzielnie — powiedział nauczyciel, który zaraz potem wypił pół szklanki wody z cytryną.

Po upływie kilkunastu sekund wstał i zaczął chodzić między ławkami, zatrzymując się przy każdym uczniu, jakby próbował nakłonić do myślenia.

Przepisałem równanie i usiłowałem przypomnieć sobie, co powinienem zrobić po to, gdy wykluczę, że x nie może się równać 0..

Z mojej prawej strony siedział Diego. Był w porządku, ale był bardzo zamknięty w sobie i zawsze mało się odzywał. Przeniósł się tu od pierwszej klasy. Jest Hiszpanem i pochodzi z Valenci. Zawsze siedzi sam i na swoich ulubionych przedmiotach, często się zgłasza. Jeżeli chodzi o matematykę.. jest ciut lepszy odemnie. Poznałem go na dodatkowych zajęciach z fotografii, które odbawają się w czwartek.

Co za tym idzie, jestem ponad dwie godziny dłużej w tym budynku, gdzie dla młodych ludzi, liczą się tylko oceny, presja i pieniądze rodziców.

Brzmię, jakbym ja był inny. Rzecz w tym, że ja również jestem tu, gdzie jestem za wysokie alimenty mojego ojca.

   — Umiesz zrobić to zadanie? — zapytał mnie szatyn, uważnie ilustrując moją zmęczoną twarz.

Dłonie niebezpiecznie mi drżą, a gęste loki opadają na czoło. Chcę spać.

   — Zrobiłem założenia, a dalej to... — zacząłem, ale zaraz po tym poczułem obecność nauczyciela.

  — Pasquarelli, tu masz źle.. — powiedział obojętnym tonem i poszedł dalej.

Co mam źle i czemu do cholery, nie może tego wytłumaczyć jeszcze raz? Za co mu płacą?

  — Nie wiem, jak mam dalej to robić — powiedziałem do szatyna, a on po chwili namysłu nad zadaniem, popatrzył na mnie z łobuziarskim uśmiechem.

Dobrze jest być samym [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz