Prolog

38 6 0
                                    


- Bella -

Włożyłam słuchawki do uszu, puszczając smętną piosenkę od Lany Del Rey. Jej numer zatytułowany Born To Die był tymczasowym hitem na mojej playliście. Związałam moje odrastające już włosy w luźnego koka, pozwalając luźnym kosmykom opaść. Otworzyłam szafę, w której jak zawsze panował harmider. Z najwyższej półki zdjęłam ogromnych rozmiarów walizkę i kabinówkę. Rozłożyłam je na podłodze przed łóżkiem i sięgnęłam do szafy wyjmując z szuflad poszczególne części garderoby. Na początku złożyłam wszystkie bluzy i swetry kładąc je na sam spód walizki. Po bokach wypchałam dziury bielizną, dopiero późniejsze warstwy składały się z koszulek i spódnic. Drugą komorę wypełniłam butami. Spakowałam dwie pary butów sportowych i kapcie. Reszta miała wylądować w kartonach i samolotem przylecieć do Nowego Jorku. Ledwo upchnęłam jeszcze kosmetyczkę z lekami i kosmetykami, i dopiero wtedy zaczęłam pakować mniejszą walizkę. W niej zaś spakowałam wiele par spodni i inne potrzebne rzeczy, bez których nie byłabym w stanie wytrzymać tygodnia.

Niektóre kartonowe pudła już stały w pokoju z pełną zawartością i zaklejone taśmą. Odznaczałam je markerami na dwie kategorie: te, które zostają w Los Angeles i na te, które mają zostać wysłane do Nowego Jorku.

Wiedziałam, że będę tęsknić za Los Angeles, za moimi przyjaciółmi, za mamą i Muffinem. Wybrałam swoją drogę życia, a pierwszym przystankiem był Nowy Jork.

Rozejrzałam się po sypialni, która wydawała mi się obca. Panował w niej porządek. Z biblioteczki zniknęły wszystkie książki, na komodzie nie było żadnej ramki ze zdjęciem, na łóżku leżał niezaścielony materac, a otwarta szafa świeciła pustkami.

Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dwunastą. Byłam już spakowana, chociaż zarezerwowałam nocny lot. Lot miał trwać ponad sześć godzin, a ja uwielbiałam podróżować nocą. W samolocie gasły światła, a pasażerowie mogli pójść spać. Pozostało mi jeszcze dziewięć godzin w rodzinnym mieście.

Zerknęłam w lustro, taksując swoją sylwetkę. Założyłam letni czarny kombinezon, który optycznie wyszczuplał moje ciało, a w tym samym kolorze sandały na koturnie dodawały mi centymetrów. Moje czarne włosy do ramion zlewały się z kombinezonem, ale nie przeszkadzało mi to. Na wielu rzeczach ostatnio mi nie zależało. Prawie rok temu straciłam drugą połówkę moje serca. Przecież żyłam, ale część mnie umarła razem z nim.

Uśmiechnęłam się do samej siebie, zakładając pukiel włosów za ucho. Ten uśmiech nie dosięgnął moich oczu i zniknął tak szybko jak się pojawił. Nie mogąc więcej obserwować swojego odbicia, zarzuciłam torebkę na ramię i wyszłam z pokoju.

- Spakowana? - głos Sylvii odbił się od ścian kuchni.

- Tak. Zaznaczyłam na pudłach, które są do schowania w piwnicy, a które trzeba wysłać - odpowiedziałam, nalewając wody do szklanki.

- Nie mogę uwierzyć, że moja mała dziewczynka wyjeżdża na studia - mówiła. Przekręciłam oczami, upijając łyk napoju - Pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy wraz z tatą posyłaliśmy cię do pierwszej klasy podstawówki. Byłby z ciebie dumny - dotknęła mojego ramienia.

- Wiem - odpowiedziałam jej uśmiechem - Lecę. Obiecałam przyjaciołom, że spotkamy się przed moim wylotem.

Sylvia skinęła głową. Odepchnęłam się od blatu, wcześniej zostawiając szklankę w zmywarce. Była sobota, dwudziestego sierpnia, a więc nie pracowała. Wyszłam z domu, spokojnym krokiem kierując się do miejsca, gdzie umówiłam się z przyjaciółmi. Widziałam ich wczoraj i przedwczoraj, i całe wakacje. Spędzałam z nimi każdą chwilę, nie tylko dlatego, że mnie o to prosili, ale również dlatego, że ostatnie dni w Los Angeles w głębi duszy pragnęłam spędzić właśnie z nimi.

Poza Granicami Cieni (Blask i Mrok #2)| W TRAKCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz