Epilog nr 2 - wyciągnijmy trupa z szafy, czyli nekromancja dla początkujących

78 5 12
                                    

Ten epilog powstał w zeszłym roku, jako owoc bardzo głupiego i spontanicznego pomysłu, którego nie zamierzałem dokańczać, ani tym bardziej publikować - i prawdopodobnie powinienem był trzymać się tych postanowień, bo trochę przypał odgrzewać kotleta po tylu latach. Nie bez powodu jest to zresztą epilog o całkowicie zbędnym wskrzeszeniu.

Jeśli ktoś zechce przeczytać ten rozdział, proszę potraktować go jako materiał nieobowiązkowy - taki z gwiazdką, dla chętnych. Niech oficjalnym zakończeniem tego fanfika pozostanie pierwszy epilog.

Życzę miłej zabawy :)
___________________________________

Bliżej nieokreślona przyszłość, w której Ślizgoni przejmują władzę nad światem (a przynajmniej tak im się wydaje)

Właściwie, jeśliby się uprzeć, Snejp zupełnie nie miał na co narzekać - i na tym właśnie polegał jego problem. Był to bowiem stan rzeczy całkowicie nienaturalny dla kogoś, kto większość swojego życia spędził w zawilgotniałych lochach, nieustannie wdychając zapach stęchlizny i własnej porażki (co ówczesny dyrektor, bliski już wtedy starczej demencji, zwykł nazywać niezwykle atrakcyjnym standardem zakwaterowania).

Teraz jednak, kiedy już dawne warunki życia pozostawały jedynie przykrym wspomnieniem i - przynajmniej w teorii - Mistrz Eliksirów nie miał się na co skarżyć, wcale nie czuł się szczęśliwy. Prawdę mówiąc, czuł się cholernie, odrażająco wręcz nieszczęśliwy, a fakt, że jego paskudne samopoczucie nie miało żadnego sensownego podłoża, przygnębiał go jeszcze bardziej.

Rzecz jasna, Snejp nigdy nie był najjaśniejszym promyczkiem Hogwartu. Od zawsze dbał o swój ponury image, godzinami ćwicząc przed lustrem firmowe niemal wyrazy twarzy (roboczo zwane przez niego "zimna pogarda numer pięć", "loch sadness" czy też "bliski wymiotów, ale z godnością, edycja specjalna dla Arbuza"), do czego oczywiście nie przyznałby się nawet na torturach.
Z największą starannością pielęgnował otaczającą go aurę mroku i pesymizmu tak, by nie została skażona ani jedną nawet iskierką radości. Pomimo wszystkich tych upiększających zabiegów, Snejp zawsze czuł się... No właśnie. Może nie nazwałby tego szczęściem, ale odczuwał swego rodzaju radosną satysfakcję, rozmyślając o swoim życiu. Jakiekolwiek uczucia kłębiły się wcześniej w jego głowie, były one zdecydowanie pozytywne. Jednak już od dawna nie mógł wykrzesać z siebie ani odrobiny zadowolenia z życia.

Kiedy zaczynał roztrząsać powody swego złego samopoczucia, szybko dochodził do wniosku, że naprawdę nie ma nad czym ubolewać. Piastowanie stanowiska dyrektora Hogwartu nie było zajęciem zbytnio wymagającym. Ot, tu wygłosić przemówienie, tam drugie i od czasu do czasu zrobić coś dziwnego publicznie; tak by wzmocnić powszechnie znany wizerunek dyrektora-wariata, któremu nie warto zawracać głowy w godzinach pracy, a co dopiero po nich. W tej kwestii uczył się od najlepszych, starając się czerpać z doświadczenia swojego poprzednika, choć ponownie - była to jedna z tych rzeczy, których nie wyśpiewałby nawet łamany kołem. Na tym jego obowiązki się kończyły. Cyk, fajrancik. To znaczy - jeśli ktoś bardzo chciałby się czepiać szczegółów - niezmiennie pozostawał także Mistrzem Eliksirów, lecz nie nazwałby tego obowiązkiem. Podtapianie Gryfonów w kociołkach klasyfikował raczej jako nużącą (ale jednak) rozrywkę.

Za niekwestionowany życiowy pozytyw należało też uznać fakt, że Dambledor - tym razem już niewątpliwie - był martwy. Zawał serca, który dopadł go w trakcie symulacji własnego pogrzebu, raz na zawsze rozwiązał problem istnienia zwichrowanego starca. I Snejp był tego cholernie pewien, jako że osobiście szturchał jego martwe ciało patykiem, przez dobre dziesięć minut oczekując ujawnienia kolejnego głupiego żartu.
Podsumowując więc: Snejp osiągnął wszystko i nikt, ani nic nie było w stanie mu tego zepsuć, a mimo to - coś jednak zepsuło.

Hogwarckie Opowieści Różnej Dziwnej TreściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz