Rozdział 1.

71 9 39
                                    

Rose oblizała językiem zęby – były szorstkie i pełne resztek jedzenia. Były też wyjątkowo ostre.

Czy to możliwe, żeby w nocy śniła o czymś na tyle intensywnie, żeby samej skaleczyć się w język? Zmarszczyła brwi i mlasnęła, próbując wyczuć ewentualną ranę, która tłumaczyłaby ten dziwny słony posmak i nieprzyjemny dyskomfort na podniebieniu, ale zamiast tego wyczuła aromat podobny do drobiowego mięsa. Dziwne, zważywszy na to, że jej ostatnim posiłkiem był pasztet z zająca. 

Dlaczego więc miała wrażenie, jakby jej usta były pełne krwi?

Wstała i zsunęła się z łóżka, licząc, że świeże, morskie powietrze orzeźwi jej umysł i pomoże rozwiać mgłę, która spowiła jej wspomnienia. Nie potrafiła sobie przypomnieć nic, co robiła od czasu, gdy razem z Kluską wyszły wczoraj po południu na spacer. Miała nadzieję, że chłód złagodzi również dotkliwy ból mięśni i stawów. Bolało ją dosłownie wszystko. Nie wiedziała, co mogło być przyczyną tak fatalnego samopoczucia. Miesięczne dolegliwości skończyła dobry tydzień temu, a ostatnich kilka dni spędzała głównie na spokojnych spacerach wzdłuż piaszczystej plaży w towarzystwie ukochanego psa lub w pracowni ciotki, pomagając przy warzeniu mikstur. Nie wspinała się na drzewa i nie tarzała w trawie, bo przecież była już na to za duża. Nie robiła więc nic, czym mogłaby teraz wytłumaczyć obolałe, w dodatku okropnie swędzące ciało.

Z trudem rozwarła ciężkie drewniane okiennice, które zaskrzypiały głośno, niechętnie odsłaniając widok po drugiej stronie. Już dawno powinna naoliwić stare zawiasy, które z roku na rok robiły się coraz bardziej nieznośne, ale nigdy nie miała głowy do takich rzeczy. Zmrużyła oczy, gdy promienie słońca oblały jej twarz i oblepiły ją swoim ciepłem. W końcu uniosła powieki, by kolejny raz napawać się widokiem, jaki rozciągał się z jej okna. Spojrzała w dół. Spienione fale uderzały rytmicznie o piaszczysty brzeg wyspy, próbując sięgnąć chatki stojącej na niewielkim wzniesieniu. Słońce pląsało po drewnianych ścianach, wpełzając w szczeliny pomiędzy belami drewna. W powietrzu unosił się słony zapach bryzy wymieszany z aromatem wszechobecnych ziół, w które obfitował ogród oraz czarnego bzu. Rose uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała ten zapach.

Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je z siebie powoli, z głośnym westchnieniem. Ból mięśni odrobinę zelżał, ale posmak krwi w ustach wciąż był tak samo irytujący. Odsunęła się od okna i leniwym krokiem podeszła do toaletki. Chwyciwszy gliniany kubek, po brzegi wypełniony wywarem z szałwii, zmarszczyła nos i z grymasem obrzydzenia na twarzy upiła połowę jego zawartości. 

Ciotka od zawsze jej powtarzała, że odpowiednia dieta i higiena to podstawa dla zdrowego i długiego życia. Haust, który wzięła Rose, był tak wielki, że z ledwością zamknęła usta. Wbiła wzrok w niski strop pokoju i wypłukała gardło, przelewając płyn pomiędzy policzkami. Rawena przykładała ogromną wagę również do manier i jak mawiała "prawidłowych nawyków, które powinna posiadać młoda dama." Dlatego Rose splunęła do misy z wyczuciem. Czyli tak, żeby nie ochlapać ścian, co nierzadko jej się zdarzało. Przez chwilę z konsternacją przyglądała się zabarwionej na czerwono wydzielinie i niewielkim kawałkom surowego mięsa, aż w końcu wytarła usta wierzchem dłoni, pamiętając oczywiście o uniesieniu małego palca. Wszak należało zadośćuczynić elegancji i wyszukanym tradycjom.

Może wróciły jej problemy z krwawieniem dziąseł? To by tłumaczyło krew, ale nie mięso. Westchnęła. Jeśli ma rację, ciotka znów zamęczy ją maścią z kory dębu. Brązowa breja przygotowywana przez Rawenę była niezwykle skuteczna, ale okropnie śmierdziała. Choć ciotka z uporem powtarzała, że poza bezwonnym eliksirem wzmacniającym działanie niczego więcej tam nie dodaje, Rose wiedziała swoje. Specyfik cuchnął i drażnił jej nos, który od urodzenia miała bardzo wrażliwy. Podobnie jak słuch.

Księżycowa Aria - Uwertura GwiazdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz