X

68 27 60
                                    

~ OSKAR ~
Nadeszła pora na kolejny dyżur w karczmie. Od śmierci ojca było... lepiej. Nikt nie przychodził do domu schlany, nie musiałem się martwić, jak ukryć siniaki i zadbać o agresywnego rodzica. Byłem niezwykle wdzięczny mieszkańcom wioski – bałem się, że doniosą na mnie, jako że mieszkam w wozie sam, właściwie nielegalnie. Tu jednak ludzie nie byli zawistni, i mimo, iż wiedzieli o moim „zawodzie” stanowili przykład osób wyrozumiałych.

Zresztą, od czasu zatrudnienia się w oberży, kradłem sporadycznie – kiedy tylko miałem pieniądze, uczciwie za wszystko płaciłem. 
Od dnia przyjęcia drugiego wyzwania minęło kilka dni. Dziś jednak zamierzałem przeprowadzić całą operację. Musiałem przyznać, że nie do końca wiedziałem, jak po cichu wyprowadzić konia porównywalnego do diabła, ale jako że nie przywykłem zamartwiać się na zapas, miałem nadzieję, że wszystko się ułoży. Poza tym pan Ansel był częstym klientem karczmy – przy odrobinie szczęścia (i alkoholu) może uda się rozwiązać mu język.

Pogwizdując, wszedłem do środka. Zlustrowałem otoczenie i dostrzegłem kogoś, kto idealnie mógł sprawdzić się do moich celów. Nałożyłem na głowę kaptur i podszedłem do jednego z przejezdnych – włóczęgi z długą, splątaną brodą.

– Ej, ty! – Szturchnąłem go. – Chcesz zarobić?

– Możliwe. – Zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. –Gadaj, o co chodzi.

– Widzisz tego bruneta tam, przy stoliku koło baru? – dyskretnie wskazałem właściciela stadniny. – Zapłacono mi, żebym poprosił kogoś, by wypytał go o jego ulubieńca, konia Mefistofelesa. Zapamiętasz?

– No nie wiem... – burknął. Położyłem na blacie połowę mojej wypłaty. – Mam słabą pamięć...

Z bólem serca wyjąłem resztę i wręczyłem mu.

– Teraz możemy pogadać! – Uśmiechnął się chytrze. – Mefistofeles, ta? Twój kumpel chce wiedzieć coś konkretnego?

– Chodzi głównie o rzeczy, które go rozjuszają, ale też o sposób, by go uspokoić. – Sprecyzowałem. – Jakby ktoś szperał, my się nie znamy.

– Sie wie! – poklepał mnie po plecach i przedarł się do pokazanego przeze mnie miejsca.

Drzwi otworzyły się, a do środka wpadła Liesel. Patrzyłem z niepokojem, jak kilku mężczyzn ją zaczepia, ale na szczęście obyło się bez interwencji. Gdy, zaoferowana, przebiegła koło mnie, nawet mnie nie zauważając, złapałem ją za ramię.

– Dziś o północy przy starym młynie! – Szepnąłem.

– A to niby dlaczego? – Zapytała podejrzliwie. – Nigdzie nie idę.

– Boisz się? – Palnąłem głupio.

– Nie, nie boję się, po prostu nie chcę spędzać z tobą czasu. – Przewróciła oczami.

– Chodzi o wyzwanie, Liesel. – spojrzałem w sufit. – Przyjdź od razu, jak tylko skończysz zmianę.

– Wobec tego, w porządku. – Odparła i pobiegła do kuchni, gdzie już ją wołali.
_______________________________________________
Po godzinie pracy zatrzymało mnie czyjeś syknięcie. Odwróciłem się i zobaczyłem mężczyznę, którego wysłałem na zwiad.

– Psst! – Pokazał mi palcem boczne wejście. – Chodź.

Posłusznie wyszedłem za nim. Chłodne, nocne powietrze dawało przyjemne wytchnienie od dusznego, prześmiardniętego odorem wódki pomieszczenia.

– Ten typ ma bardzo słabą głowę, zaczął sypać po trzech kuflach. – zaczął. – Ale mam, co trzeba. Koń jest kary, z białą błyskawicą na czole. Ma odrębny boks na samym końcu stajni, ale nikt go nie pilnuje. Na widok ludzi wariuje, wierzga, kopie, omal nie zabił jednego z jego ludzi. Nie znają sposobu, by go uspokoić. Dowiedziałem się jeszcze, że wcześniej był w posiadaniu Mnichów Słońca. Nie wiem, kto to, on też nie wiedział, czym się zajmują. To tyle.

Złodziej serc [W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz