I

160 41 67
                                    

~LIESEL~

Podniosłam ciężkie wiadra i stęknęłam
przeciągle. Musiałam zanieść świeże mleko do sąsiadki, jednak najpierw postanowiłam odlać sobie troszkę do kubka. Należało mi się.

Wyjmując z szafki filiżankę, spojrzałam z czułością na moją śpiącą rodzinę. Matka przytulała przez sen malutkiego Geralda, a na naszym wspólnym łóżku spały, walcząc o kołdrę, moje dwie młodsze siostry.

– Co robisz? – Blond główka siostrzyczki wyjrzała zza rąbka pierzyny. Drgnęłam, słysząc jej dziecięcy głosik, przekonana, że się nie obudziła, i odstawiłam naczynie na stół.

– Już nie śpisz, skarbie? – zwróciłam się do niej ciepło, głaszcząc jasne loczki dziewczynki. –Trzeba zanieść mleko pani Inness, a kto się tym zajmie, jeśli nie ja?

– Mogę ci pomóc – zaoferowała się, wstając. Bose stópki cofnęły się momentalnie po kontakcie z zimnym klepiskiem.

– Łap! - Schyliłam się i rzuciłam jej grube, wełniane skarpety, które niedawno udało mi się zdobyć. Wsunęła je na nogi z wdzięcznością. – I dziękuję ci, kochanie, ale dam radę sama. Jak chcesz, możesz przygotować nam śniadanie. Kiedy wrócę, zjemy przed domem, co ty na to?

Rozpromieniła się, a ja poczułam bolesny uścisk w sercu. Dzieci tak łatwo uszczęśliwić... dlaczego tak szybko z tego wyrastają, jak na z zeszłorocznego zimowego kożucha?

 dlaczego tak szybko z tego wyrastają, jak na z zeszłorocznego zimowego kożucha?

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

– Pani Inness! – zawołałam, pukając w drzwi sąsiedniej chaty. – Przyszłam!

Przed dom wyszła korpulentna kobieta. Włosy miała już przyprószone siwizną, która osiadła na nich niby pierwszy śnieg. Mimo to poruszała się nad wyraz energicznie. Wytarła ręce w fartuch i wyciągnęła dłoń, by pomóc mi dźwigać.

–O, już jesteś, złotko! – powiedziała radośnie. – Tyle, co zawsze?

Przytaknęłam. Wyjęła sakiewkę, odliczyła kilka monet i wcisnęła mi je w dłoń. Zaraz odwróciła się i podała jeszcze jabłko.

– Nie mogę go przyjąć. – Odsunęłam od siebie owoc, choć mój żołądek zaburczał żałośnie w proteście.

–Weź, słońce. – Pogłaskała mnie po policzku i uśmiechnęła się. – Ktoś w końcu musi mieć siłę, aby doić Bellę, prawda? No, zmykaj. Na pewno masz jeszcze dużo pracy!

– Dziękuję! - zawołałam. – Do jutra!

Wyszłam i skierowałam się w stronę targu. Mieliśmy szczęście, że w naszej wsi funkcjonował on codziennie. Handlarki i ich rodziny ciężko pracowały, w skwarze, niemal od świtu, stały na targowisku aż do późnego popołudnia, a ich krewni w tym czasie organizowali produkty na sprzedaż - wypiekali chleby, zbierali plony czy suszyli mięso.

Schowałam pobrzękujące drobniaki głęboko do kieszeni. To było nasze „być albo nie być" na najbliższe kilka dni. Nie mogłam sobie pozwolić na zgubienie ich.

Złodziej serc [W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz