Z dymu zaczęła formować się mglista postać. Pnęła się aż po drzewa, a tors powolnie tworzył się wraz z ramionami i niewyraźnymi dłońmi. Ziemią nieprzerwanie trzęsło, napięcie nie opadało. Warstwiło się w ciałach wszystkich znajdujących się na ziemi.
— Trzymajcie się za mną! — Hunter wstała, nie odrywając wzroku od demonicznej istoty.
Ta chaotycznie rozglądała się wokół, aż spoczęła wzrokiem na Rosalie, która doskoczyła do Valentiny.
— Powiedziałam wszyscy, ty tym bardziej. —syknęła, starając się wycofać ją ramieniem. Ona jednak zaborczo stała.
— Jak mamy ich ochronić i zginąć, to razem.
W następnej sekundzie podbiegła do pomnika i zabrała z niego oba berła, będące ich własnością. Jedno rzuciła Vale, drugie wymierzyła w to, co niewiadome znajdowało się przed nimi.
— Ej, ty! — krzyknęła głośno, zabierając uwagę demona od trawy, którą zaczynał palić. Z berła popłynęła gruba, bordowa struga zakończona ostrzem. Uderzyła o czarną dłoń, zmierzającą do zrujnowania drzew z ziemią. Eres widząc co próbowała robić, wytrąciła jej berło z rąk.
— Przestań. — zmierzyła ją morderczym wzrokiem. Obie z Valentiną osłupiały i wryły się w ziemię. Dokładnie jak część drzew, których nie zdołała ochronić przed zniszczeniem.
— Ernesta, co ty wyprawiasz?! To coś niszczy las!
— Stójcie tu do cholery. — spojrzała po oczach wszystkich i szybko westchnęła.
Wzbiła się w powietrze, skrzydłami odpychając stojącą dwójkę z powrotem na ziemię. Każdy z osobna patrzył jak podleciała do zamazanej twarzy istoty i zaczęła z nią rozmawiać jak gdyby nigdy nic. Zrobiła unik, gdy próbował odepchnąć. W powietrzu rozbił się krzyk, echo.
— Czy ona powiedziała do niego tato? — oburzyła się, marszcząc brwi. Valentina patrzyła na nią z opuszczoną szczęką, nie wierząc w to, co słyszy.
Oszołomiona nawet nie zdążyła odpowiedzieć ani wykonać żadnego potwierdzającego gestu, a pod ich ciała wpłynęła czarna smuga, która pomimo oporu zaczęła unosić je w górę. Z gardeł obu uciekł wrzask.
Istota zatrzymała je przy swojej twarzy i przechyliła w zaciekaiweniu głowię. Odruchowo spojrzały na Eres która stała.. Ba, leciała obok.
— Wyjaśnię wam. — szepnęła, kiwając głową na postać. — To Arcydemon, chce tylko porozmawiać.
— Niezła mi rozmowa! — pokiwała głową w ironicznej zgodzie.
Nie dziwne było to, że obie szczypały się, by upewnić się w przekonaniu że był to tylko sen. Nawet jeśli, to niewiele by to zmieniło, racja? Ale to nie miało znaczenia, bo to nie był sen. Naprawdę stały przed.. nie, nie mogły nazwać tego Arcydemonem. Był nim? Czym to było i gdzie podziała się zgodność?
— Nie krzycz, słuch mam dobry. —odezwał się niskim, zachrypniętym głosem. Nie był taki, jak Valentiny. Był bardziej ponury i przerażający. Z reszta, jak cały on. — Astoria mówi, że chcecie się zjednoczyć. — na jego "twarzy" pojawiły się czerwone plamy imitujące oczy. Zmrużył je.
— Nie wiem kim jest Astoria, ale ma rację. Czy możesz odstawić nas na ziemię?! — wtrąciła Rosalie, niepohamowanie zbliżając się do Vale w strachu.
— Astorio.. — spojrzał na Eres z mordem w oczach. Wracając wzrokiem do dwójki, były przepełnione dumą i uznaniem. — Leć po berła. — ponownie zwrócił się do Nugatti. — A wy.. — przyłożył do ich ciał drugą dłoń.
CZYTASZ
Blackout: Pokolenie Wampirów
RomanceOd dziecka nie zaznała spokoju ze strony ojca. Jedyna osoba sprawiająca, że się uśmiechała, została jej odebrana. Więzienie w pokoju, zakaz spotkań z własną siostrą i matką. Wróg, dolegający oliwy do ognia. Rosalie i Valentina nigdy się nie spotkał...