Sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie.
Lucyfer przychodzi, bezczelnie zagarnia światło wpadające do środka, patrzy na niego, wychodzi.
W tym czasie żaden z nich nie odzywa się ani słowem.
Powoli Gabriel zaczyna oswajać się z myślą, że tak będzie już zawsze. Że będą rytualnie wgapiać się w siebie, dzień po dniu, bez żadnego większego sensu, w oparach tajemnicy, której Lucyfer nie zamierza mu wyjawić.
W końcu, kiedy podły intruz pojawia się po raz kolejny, coś się zmienia. Lucyfer nie zatrzymuje się w drzwiach - przekracza próg, nieśmiało i niepewnie, ale wreszcie wchodzi do środka.
Widać, że tym razem walczy ze sobą bardziej niż zwykle. Jego wzrok błądzi po bielonych ścianach i sękach drewna w podłogowych deskach, zanim wreszcie odważa się spojrzeć w stronę Gabriela. Kiedy to robi, pozwala sobie jedynie na przelotne zerknięcie na jego twarz, po czym pośpiesznie wraca do pełnej udawanej fascynacji obserwacji sęków.
Gabriel ponownie musi włożyć kolosalny wysiłek w zduszenie w sobie ciekawości, która mogłaby zmusić go do zadawania pytań. Nie zada ich. Nie może. Obiecał sobie, że Lucyfer musi odezwać się pierwszy.
I ten moment następuje.
- Mam dość - wyznaje w końcu Lucyfer, spokojnie i cicho, ale jego słowa naznaczone są nutą niepewności i wahania. - Mógłbyś cokolwiek powiedzieć, ty uparty ciołku.
Gabriel milczy, choć na jego usta zdradziecko wypływa pełen drwiny uśmiech, którego nie potrafi ukryć.
- Ale ja niczego od ciebie nie chcę - zauważa po chwili. - To ty mnie nachodzisz.
Ta obserwacja staje się jeszcze bardziej oczywista, kiedy już wypowiada ją na głos. Dla Lucyfera zdaje się być jednak zaskoczeniem, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, co tak właściwie wyprawia. Spogląda na Gabriela zszokowany, a na jego twarzy tańczy cień wykluwającego się gdzieś w głębi, pełnoprawnego oburzenia.
Sprawia wrażenie, jakby bardzo chciał coś powiedzieć, jakby setki możliwych ripost krążyły w jego głowie, ale Gabriel ignoruje go i powraca wzrokiem do pergaminu przed sobą.
Kątem oka widzi, jak Lucyfer pośpiesznie wychodzi.