- Michała nie ma - rzuca od niechcenia Gabriel, kiedy w snopie światła wpadającego przez drzwi pojawia się sylwetka anioła.
Nie podnosi wzroku. Wie, co by zobaczył - nonszalancki uśmieszek i irytującą aurę bezczelnej wręcz pewności siebie.
- Przyszedłem do ciebie - odpowiada niespodziewanie Lucyfer, równie znudzonym tonem.
Gabriel zerka na niego sponad pergaminu. Unosi powątpiewająco brew, badając przybysza wzrokiem, próbując odnaleźć choć najmniejszy znak, który wskazywałby, że to jakiś ponury żart.
Nie lubią się. Przyzwoitość nakazuje im przynajmniej pozorne pozostanie w dobrych stosunkach służbowych, ale prawda jest taka, że prywatnie się nie znoszą. Jest tak od zawsze, choć może istniała kiedyś jakaś niewielka, ulotna szansa, by ten stan rzeczy zmienić.
Gabriel nie odpowiada. Nie bardzo wie, co mógłby odpowiedzieć. Widuje Lucyfera często - to zasługa bliskiej znajomości z Michałem, z którym obaj się przyjaźnią - ale zwykle unikają się w zgodnym milczeniu. Nie istnieją więc słowa, które mógłby mieć przygotowane na tak niespodziewaną okoliczność, jak Lucyfer przychodzący do niego.
Lucyfer nigdy się do niego nie odzywa. On również nie pozostaje mu dłużny. Traktują się wzajemnie niczym powietrze, unikają przebywania w tych samych miejscach, mruczą pod nosem dyskretne obelgi na swój widok.
Gabriel jest ciekawy powodu jego wizyty - oczywiście, że jest, bo to wydarzenie zdecydowanie niecodzienne - jednak wciąż nic nie mówi. Wpatruje się w Lucyfera bezmyślnym wzrokiem, rozważa, formułuje zdania, ale ani jedno słowo nie opuszcza jego ust.
Mijają sekundy, może nawet minuty, może i coś więcej - Gabriel naprawdę nie zwraca uwagi na ponaglający go upływ czasu - kiedy Lucyfer w końcu odpuszcza oczekiwanie na odpowiedź. Krzywi się nieznacznie, jakby naprawdę było mu przykro.
- Mógłbyś chociaż udawać, że mnie lubisz - rzuca zawiedziony, a serce Gabriela niespodziewanie nerwowo przyśpiesza, kiedy rzuca to oskarżenie.
To nie on to zniszczył. To nie on przekreślił szansę, by było między nimi normalnie.
To Lucyfer, nikt inny, doprowadził do tego wszystkiego - swoim hałaśliwym, aroganckim sposobem bycia, wywyższaniem się, nieustannymi złośliwościami.
Gabriel przygląda mu się raz jeszcze. Śledzi jego twarz, smukłe dłonie, długie włosy - wszystkie te idealne szczegóły, które składają się w niezwykle irytującą całość - i myśli, że mógłby go polubić.
Gdyby tylko go nie znał. Gdyby nie wiedział, jaki jest naprawdę.
- Nie mam w zwyczaju kłamać - odpowiada w końcu, a na twarzy Lucyfera nieznacznie drga jakiś mięsień, choć pozornie jej wyraz się nie zmienia.
Patrzą na siebie, a Gabrielowi przez chwilę wydaje się, że Lucyfer powie coś jeszcze. Tak się jednak nie staje.
Anioł wychodzi bez słowa, pozostawiając go z okropnym mętlikiem w głowie.
Tej nocy Gabriel nie śpi.
Nie może zasnąć. Myśli o Lucyferze, o sylwetce zasłaniającej światło, o jego denerwującym istnieniu, o niespodziewanej wizycie.
Przyszedłem do ciebie.
Analizuje każde słowo, choć nie padło ich zbyt wiele; odtwarza je w głowie, jakby miały jakiekolwiek głębsze znaczenie - raz za razem, doszukując się czegoś, czego nie ma prawa w nich znaleźć.
