4.

38 3 1
                                    

Lucyfer nie pojawia się przez kilka następnych dni.

Nieustannie spotyka się z Michałem. Gdzieś po drodze zaczepia Rafała na nic nie znaczącą pogawędkę o pogodzie. Wkurza Razjela przy każdej możliwej okazji, a krzyki ich sprzeczek niosą się echem - i nie ma w tym ani odrobiny przesady - przez połowę Nieba.

Wciąż istnieje, wciąż nieznośnie kręci się tuż obok niczym niezmienny, irytujący element we wszechświecie, ale Gabriel przynajmniej nie musi go widywać.

I dobrze.

Pomimo całej swojej niechęci do Lucyfera, w głębi duszy naprawdę jest zaintrygowany tą idiotyczną sytuacją. Poczucie dumy nie pozwoliłoby mu jednak nigdy tego przyznać.

Mimo to - łapie się na tym z nieznacznym obrzydzeniem do samego siebie, bo to naprawdę nie jest w jego stylu - wypatruje ponownych odwiedzin Lucyfera z pewną dozą niecierpliwości. Każdy nieznaczny, przypadkowy cień wpadający przez drzwi mimowolnie przyśpiesza bicie jego serca. Co jakiś czas nerwowo zerka w kierunku wejścia, spodziewając się zobaczyć drugiego anioła. Rozprasza go to na tyle, że nie potrafi nawet skupić się na pracy.
To naprawdę - n a p r a w d ę - nie w jego stylu i powoli zaczyna go to irytować. Nie istnieje bowiem żaden powód, by zachowywać się tak bezsensownie.

Lucyfer przestał się pojawiać. Prawdopodobnie znudziło mu się dręczenie go, kiedy zrozumiał, że nie osiągnie żadnego efektu. Tylko tyle i aż tyle. Koniec historii. Dla Gabriela nie powinno mieć to żadnego znaczenia.

Poświęca więc naprawdę mnóstwo czasu, by wbić to sobie do głowy i kiedy już prawie udaje mu się przekonać samego siebie, że powinien mieć całą tę sprawę w jak najgłębszym poważaniu, pergamin leżący tuż przed nim pogrąża się w cieniu.

Lucyfer staje w drzwiach.

I cokolwiek zmieniło się podczas jego nieobecności, nie zwiastuje niczego dobrego.

Nie ma już w nim wcześniejszych śladów zawahania czy niepewności. Sprawia wrażenie dumnego i przekonanego o swoim zwycięstwie, choć gra, którą próbuje toczyć jeszcze nawet się nie zaczęła.

Podchodzi spokojnie do stołu, przy którym pracuje Gabriel i zgrabnym, opanowanym ruchem dłoni - jakby robił to tysiące razy, co nasuwa aniołowi absurdalną myśl, że być może zdążył to przećwiczyć - powoli wysupłuje coś z wewnętrznej kieszeni podróżnego płaszcza.

Kładzie na stole niewielką bryłkę mlecznego, przezroczystego minerału, wsuwa ręce do kieszeni i pełen irytującej nonszalancji czeka na jakąkolwiek reakcję Gabriela.

- Może to nakłoni cię do wyduszenia z siebie paru słów. - Uśmiecha się, i tym razem to jego uśmiech przybiera drwiący wyraz.

Gabriel tymczasem przygląda się kryształowi, niewiele rozumiejąc. Bada wzrokiem jego chropowatą powierzchnię wyobrażając sobie uczucie, jakie zostawiłaby ona pod opuszkami jego palców i niemal czuje, jak coś zmusza go, by wyciągnął dłoń i-
Nie, nie może. Nie może dać po sobie poznać, że przegrywa to starcie. Przełyka nerwowo i jeszcze przez chwilę wpatruje się w kawałek kryształu, próbując zdobyć choć parę sekund, w trakcie których mógłby się uspokoić.

- Czy to marna próba przekupstwa? - pyta w końcu, a jego głos zabarwiony jest nieco udawanym rozbawieniem.

Lucyfer uśmiecha się jeszcze szerzej.

- A chcesz, żebym cię przekupił?

no elo, oto prequelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz