Rozdział IV- Nieproszone problemy

41 15 7
                                    


Harper

Na niebie rozpościerał się już blask księżyca, a ja spacerowałam alejkami w LA już od paru godzin. Spacery zawsze mnie odprężały i rozładowywały stres. Nie chciałam wracać do domu. Patrzyłam w gwiazdy i próbowałam odnaleźć w nich drogę, tak jak robił tata.

-Auć!

Usłyszałam głos i się ocknęłam.

-Przepraszam bardzo po prostu...

-Harper Rodriguez?

-Alvaro?- Nie mogłam uwierzyć, jak mogłam nie zauważyć, że to właśnie na jego stopę nadepnęłam.

-Nigdy cię tu nie widziałem w szczególności o tej porze.-Uśmiechnął się pokazując swojej białe, równe zęby.-Co tu robisz?

Stałam chwilę w bez ruchu oczarowana jego spotkaniem.

-To nie było planowane. Zrobiłam dłuższy spacer.

-Chyba rzeczywiście długi bo ulica jest jakieś dwie i pół godziny od twojego domu-zaczął się delikatnie śmiać.

Odwzajemniłam to i również zaczęłam się śmiać sama z siebie.

-Tak, musiałam oczyścić głowę.

-Nie powinnaś już wracać-zerknął na smartwatch- jest za chwilę 22.00.

Faktycznie straciłam rachubę czasu, Zayden mnie zabije!

-Tak masz rację już późno.

-Hej nie chcę się narzucać, ale jeśli masz ochotę mogę cię odprowadzić, idziemy w tę samą stronę- po raz kolejny pokazał swoje uzębienie.

Zamarłam.

Stałam i przez chwile nie potrafiłam wydać z siebie dźwięku.

-Jeśli to dla ciebie nie problem-rzuciłam niepewnie.

-Jasne, że nie, będzie nam raźniej.

Zaczął stawiać kroki w kierunku drogi powrotnej i lekko szturchnął mnie ręką w plecy zachęcając do ruszenia z miejsca.

***

Było już po północy.

Byłam bardzo zmęczona, powieki same się zamykały. Pod koniec wędrówki już także podtrzymywanie rozmowy z Alvaro sprawiało mi trudność.

Powoli uchylałam drzwi wejściowe domu mając nadzieję, że pewien mężczyzna noszący to samo nazwisko co ja w obecnej chwili śpi i nie obudzi się do rana. Jednak z moim szczęśliwym fartem właśnie teraz stał z założonymi rękoma na schodach już myśląc w jaki sposób mnie ochrzanić.

W prawdzie mówią wiedząc, iż nie dając znaku życia od chwili kiedy bez namysłu uciekłam wyrywając się z pola widzenia brata, na stówę leżałam już w grobie.

Przynajmniej mogłam ujrzeć obiekt moich westchnień. Szkoda tylko, że musiał zobaczyć mnie w stanie nieładu psychicznego. Mój wygląd też nie był lepszy.

No i tak jak się spodziewałam. Mój kochany braciszek gapił się na mnie swoimi przeuroczymi oczkami stojąc na środku salonu.

-Serio? Byłaś aż tak przytłoczona moją decyzją, że nie mogłaś mnie powiadomić o swoim niezakończonym życiu?!

Cóż, wyglądał nadzwyczaj poważnie. Jest wspaniale...

-Daj spokój Zayden.

Wszczął swój podirytowany śmiech.

The spark of a HeroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz