2. Marisa

11 2 0
                                    

Rosenberg, obecnie

Marisa wpatrywała się tępo w rozczochranego mężczyznę stojącego w wejściu do karczmy. Wymachiwał energicznie rękoma i krzyczał o bestii z Północy. W pewnym momencie przypadł do dwóch krasnoludów i złapał jednego za koszulę, błagając, aby go wysłuchał.

— Ten potwór nas wszystkich pozabija! Widziałem go na własne oczy, zębata paszcza, gromy ciskał jak wściekły! — krzyczał, potrząsając krasnoludem. — Mówię wam, koniec świata nadchodzi!

Marisa zmarszczyła brwi. Próbowała pochwycić spojrzenie Reina, ale jej towarzysz wpatrywał się jedynie we wrzeszczącego przybysza. Na twarzy elfa malowało się zaciekawienie i Marisa kłamałaby, gdyby powiedziała, że jej również nie zainteresował ten nieskładny bełkot.

— Pozabija nas!

Ludzie w karczmie zaczęli szemrać między sobą. Zastanawiali się, czy facet postradał zmysły. Krasnolud, którym zaciekle potrząsał, próbował go od siebie odpędzić, ale to tylko zachęciło mężczyznę do uczepienia się mocniej jego ręki.

— Musicie mnie wysłuchać! Ta bestia...

Ale nie było mu dane dokończyć, bo pięść krasnoluda wylądowała właśnie na jego nosie. Pomimo tego, że siedzieli kilka stołów dalej, do uszu Marisy i Reina dotarł dźwięk nieprzyjemnego chrupnięcia. Kiedy lamentujący mężczyzna w końcu puścił rękę krasnoluda i chwiejnym krokiem odsunął się od niego, elfka zobaczyła krew cieknącą mu po brodzie.

Zanim zdążyła zareagować, Rein wystrzelił ze swojego miejsca i już stał przy poturbowanym mężczyźnie. Klepnął go w ramię i coś do niego powiedział. Cokolwiek mu zaproponował, facet się zgodził. Elf odszukał wzrokiem Marisę i wskazał jej ruchem głowy drzwi wyjściowe. Od razu do nich dołączyła. Była zaskoczona, jak potulnie nieznajomy dał się wyprowadzić z karczmy po tym całym zamieszaniu.

Gdy wyszli na zewnątrz, Rein pomógł mężczyźnie oprzeć się o boczną ścianę tawerny, a Marisa podała mu płócienną chustkę, którą znalazła w kieszeni.

— Dziękuję — wycharczał nieznajomy, przytykając materiał do poharatanego nosa. Rein uśmiechnął się jedynie i poklepał go po ramieniu w pokrzepiającym geście. Przez chwilę cała trójka stała i milczała. Marisie cisnęło się na usta wiele pytań, ale cierpliwie czekała, aż chłop doprowadzi się do porządku.

— Jak się nazywasz? — zapytała łagodnie, kiedy krew przestała mu przeciekać przez palce. Nadal przytykał do nosa chustkę, więc nie była w stanie zobaczyć, jak źle wyglądał.

— Patrick Goodwill — oparł, krzywiąc się przy tym nieco. Brzmiał już spokojniej niż w karczmie, co Marisa uznała za dobry znak. Przynajmniej na razie nie zanosiło się na to, aby zamierzał krzyczeć.

— Patricku Goodwill — zaczęła, zakładając sobie pasmo rudych włosów za ucho. — Czy mógłbyś nam opowiedzieć o tej bestii z Północy?

Mężczyzna łypnął na nią podejrzliwie, ale kiedy Marisa posłała mu czarujący uśmiech, opuścił nieco gardę.

— Jestem najemnikiem. Pochodzę z niewielkiej wioski na Północy, jakieś dwadzieścia dni drogi stąd. Zatrudniłem się z bratem u pewnego kupca jako obstawa aż do Rosenbergu. Oprócz nas było jeszcze kilku innych: czarodziejka, jakiś zbrojny i łowca. Podróżowali razem. Już wtedy w okolicy roiło się od plotek, że na tych ziemiach grasuje jakiś potwór. Napadał wioski, pustoszył pola wieśniaków, tego typu rzeczy. Trzymaliśmy się głównie szlaku, ale od samego początku czułem się nieswojo. Wiecie... tak, jakby ktoś nas obserwował. — Patrick wzdrygnął się na to wspomnienie i rozejrzał z przerażeniem. Tak, jakby oczekiwał, że lada chwila zza rogu ktoś lub coś wyskoczy.

Smocza krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz