Rosenberg, obecnie
Dostanie się do Lorda Rosenberga na oficjalną audiencję okazało się trudniejsze niż skłonienie Mila do poparcia wyprawy.
Następnego dnia, tuż po wydaniu ogłoszenia przez możnowładcę i po drużynowej naradzie, Marisa i Cecil wypełnili odpowiedni wniosek i złożyli go w wyznaczonym punkcie. Na tym etapie nie mogli zrobić więcej, toteż pozostawało im tylko czekać na odzew. Siedzieli jak na szpilkach, wyglądając wiadomości zwrotnej każdego dnia. Ta jednak nie nadchodziła i po upływie dwóch tygodni stało się jasne, że nikt nie zamierzał powiadomić ich o statusie aplikacji.
— Może coś wypełniliśmy źle? — zasugerował Cecil któregoś wieczora podczas kolacji.
— Na pewno pismo zostało złożone w złym punkcie — wtrąciła się Adira. W odpowiedzi na jej złośliwy komentarz, Marisa kopnęła ją pod stołem. — Ała! Za co to było?!
— Za paplanie bez zastanowienia — odcięła się elfka, zakładając nogę na nogę. Odgarnęła pasmo rudych włosów z ramienia, zupełnie nie przejmując się tym, że Adira właśnie mordowała ją wzrokiem. — Wniosek został wypełniony prawidłowo i zanieśliśmy go z Cecilem tego samego dnia do punktu wyznaczonego przez Lorda. Myślę, że żadne z nas nie wymyśliło sobie stojących tam strażników i biurokratów przyjmujących interesantów.
Adira poczerwieniała. Patrzyła na Marisę spod byka i trzęsła się ze złości. Jej szare włosy unosiły się i wiły niespokojnie. Zacisnęła palce na kuflu z tanim piwem z taką siłą, że pobielały jej kłykcie i Marisa była pewna, że lada moment w przypływie szału rzuci nim w jej stronę. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
— Myślę, że moglibyśmy złożyć wizytę tym biurokratom w takim razie — zasugerował Milo, kończąc swoją porcję gulaszu. Potrawa była niedoprawiona i niedogotowana, ale z obecnym stanem ich sakiewek, nie mogli wybrzydzać. Tanie piwo, które wszyscy popijali, nie smakowało wcale lepiej. Byli prawie pewni, że oberżysta rozcieńczał je wodą.
— Obić ich? — zapytała Carla, uderzając drewnianym kuflem o blat stolika. Naczynia brzęknęły, a kilka głów z okolicznych stolików obróciło się w ich stronę z zainteresowaniem. Stali bywalcy karczmy Pod Starym Wiarusem byli bardzo skorzy do bitki nawet nie znając dokładnego powodu.
Milo uniósł brew, a potem z typowym dla siebie spokojem pokręcił głową.
— Nie, Carlo, nie będziemy bić urzędników — oświadczył takim tonem, jakby przemawiał do dziecka.
Orczyca zmarkotniała. Z jej gardła wydobył się jęk niezadowolenia. Brak zadań bojowych bardzo mocno dawał jej się we znaki i nikt jej za to nie winił. Zanim dołączyła do Latającego Kota, należała do klanu wojowników. Znaleźli ją, kiedy była mała i wychowali w duchu walki. Nic więc dziwnego, że orczyca przyzwyczajona do działania z orężem w ręku, doszukiwała się w każdej niedogodności pretekstu do tego, aby stoczyć z kimś bój. Przez jakiś czas po tym, jak Latający Kot został na dobre uziemiony w Rosenbergu, prowadziła regularne sparingi z chętnymi osiłkami wpadającymi do Starego Wiarusa. Z każdym jednak wygrywała i w końcu zainteresowanie wśród stałych bywalców osłabło, bo nikt nie chciał być sprany przez prawie dwumetrową orczycę. Carla nie była z tego powodu zadowolona, ale zgodziła się wtedy za namową Reina spróbować czegoś mniej brutalnego i obecnie od czasu do czasu jedynie siłowała się niektórymi zainteresowanymi.
— Zastraszyć? — zapytała kontrolnie Carla. Marisa uśmiechnęła się, kiedy Milo znowu ze stoickim spokojem zaprzeczył ruchem głowy.
— Nie chcemy wychodzić na bandę nieobytych w społeczeństwie brutali — powiedział. Carla spochmurniała. — Idziemy tam po to, aby wyjaśnić ewentualne nieścisłości — dodał, patrząc przy tym na pozostałych członków grupy. Zupełnie, jakby spodziewał się, że komuś innemu mogłoby strzelić do głowy strasznie urzędników.
CZYTASZ
Smocza krew
FantasiaKiedy umarł poprzedni niebieski smok, Ruan Yun miał osiemdziesiąt siedem lat. Ponad dwa wieki później tuła się po Zachodnim Kontynencie jako bezimienny wędrowiec, mając nadzieję, że uda mu się okiełznać stare, smocze bóstwo żyjące wewnątrz niego. Ja...