Rozdział 1

218 11 6
                                    

Lloyd

Nie mam pojęcia kiedy minęły te dwa lata, ciągle tylko praca i praca. Stosy nie wypełnionych pism, które jakimś pieprzonym cudem są dla mnie. Zamiast być na akcji, ja siedziałem w klasztorze, bo Kai stwierdził, że to jeszcze nie ten czas, że muszę odpocząć. Tylko, że ja odpoczywałem przez dwa lata i mam już tego po dziurki w nosie. Nie chcę by wszyscy dalej traktowali mnie ja 16 latka, który został skrzywdzony przez dziewczynę. Jestem już dorosły, a o niej zapomniałem, z resztą nie miałem nawet czasu o niej myśleć, bo ciągle siedziałem z twarzą w papierach. Mistrz Wu mówi, że Kai ma rację i nie jestem w stanie jeszcze walczyć. Dlaczego on musi się słuchać akurat Smith'a, a nie na przykład Jaya?

Chciałem im powiedzieć o tym co zauważyłem w nocy, a raczej co mi się wydawało, że widzę, ale wiedziałem, że stwierdzą, że oszalałem. Czym to coś było? Nie umiałem tego opisać. To było tak jasne, jak gwiazda polarna i wydawało mi się, że leci prosto na mnie.

Może naprawdę wymyśliłem sobie to wszystko, może nic z tego nie było prawdą?

- Lloyd, zejdź na dół, śniadanie na stole! - krzyknął dobrze mi znany głos z dołu. Kai Smith był wręcz nie do zniesienia, zachowywał się jak nadopiekuńcza, stara babcia, a miał dopiero 22 lata. Jednak to on był przy mnie, gdy wszystko się posypało. Był, gdy mój ojciec próbował mnie zabić, był przy tym, gdy Harumi mnie wykorzystała i był, gdy umarła moja matka. Bałem się, że on też w końcu odejdzie, że zostawi mnie samego z tym wszystkim co mam w głowie i z tym całym bólem o jakim próbuje nie myśleć. - Lloyd!

- Już idę, daj mi się tylko ubrać!

- A co ty, nago śpisz?! - Co za kretyn.

...

Na śniadanie znów były tosty, z resztą tak jak przez ostatnie pół roku. Tosty s serem, tosty z szynką, tosty z serem i szynką. Mimo, że było one dosłownie podstawą umiejętności gotowania, to wiedziałem jak Kai je uwielbia i zawsze przy jedzeniu ich powtarza, że to w prostocie ukazuję się najwięcej prawdziwości, co jest dosyć mądrę jak na niego. Smith nie jest tak głupi, na jakiego wygląda.

Dzisiejszy trening został odwołany, więc mogłem przejmować się już tylko papierami, które stosami walały się na moim stoliku i po podłodze w pokoju. Resztą pojechała na jakąś szybką misje, a ja chciałem wziąć swoje ulubione żelki i skończyć wypełniać to gówno. Gdy miałem już zamiar wejść usłyszałem dziwny szmer zza drzwi. Przystawiłem ucho i czekałem. Wsłuchiwałem się w każdy najmniejszy odgłos wydawany przez to coś. Nagle wszystko ucichło i wtedy wszedłem do pomieszczenia. Nadal były cicho, aż za bardzo. Nie zdążyłem się odwrócić, a ktoś chwycił moją szyję i przyłożył do niego mały, zwinny nożyk.

- Kim jesteś i co robisz w klasztorze?! - krzyknęła postać, będąca prawdopodobnie kobietą, po mojej lewej stronie. Czy oni wszyscy muszą tak krzyczeć? Naprawdę boli mnie głowa, tym razem nie udaję. Z resztą, co ona pieprzy, to ja powinienem zapytać się jej, co tu robi, a nie ona mi.

- Raczej kim ty jesteś i co robisz w klasztorze Mistrza Wu?

- Co ty gadasz zieloniutki, mistrz Wu już dawno nie żyję, poza tym ten nieokrzesany pijaczyna nie miał własnego klasztoru, co ty z choinki żeś się urwałeś. Jak śmiesz tak mówić.

- Chwila, my się chyba nie rozumiemy, ale chętnie porozmawiam z tobą i mogę się nawet pobawić za twojego psychiatrę, bo ewidentnie jest ci on potrzebny. Mistrz Wu, jest synem pierwszego Mistrza Spinjitzu i moim wujkiem. Widziałem się z nim niedawno na śniadaniu, więc nie możliwe jest to, że nie żyje. - Nie wiem dlaczego się jej tłumaczyłem, nawet nie wiedziałem jak ma na imię, a ona dalej trzymała nóż przy moim gardle. - Byłoby miłej, jakbyś odłożyła ten scyzoryk.

The Guardians of light Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz