Rozdział 11

99 8 3
                                    

Emory

Zawsze uważali mnie za naiwną, bo taka byłam, dopóki nie zdałam sobie sprawy jak okrutni potrafią być nawet ci najbliżsi ludzie. Czy to matka, czy to przyjaciółka albo chłopak. Nie ważne były dla nich uczucia, a zysk jaki z nich mieli. Byli jak mole, które gryzły kawałki mojej skóry i pożerały je garściami. Manipulowali każdym, nawet najmniejszą komórką, wszystkim co dotykali, co poczuli, co zobaczyli. Byli moim największym koszmarem. Jeszcze pięć lat temu nie zobaczyłam ile nienawiści jest we mnie. Do każdego, z osobna. Czułam już tylko ją. Jej zapach przelatywał przez moje żyły i choć wyglądała jak krew, to w rzeczywistości była zupełnie ciemniejsza. Czy przez to mogłam postradać swoje zmysły? Lepszym pytaniem by było czy już tego nie zrobiłam. Choć wszyscy już znają odpowiedź na to. Może sobie to tylko wmawiałam, ale czy ktoś się o tym dowie? Raczej nie. Tak właściwie to co ja ze sobą zrobiłam, jak mogłam pozwolić się tak traktować? Dlaczego tak bardzo się wszystkiego bałam? Uciekałam, płakałam i bałam się tego kim jestem, ale tak szczerze byłam głupia. Byłam głupia przez to, że powiedziałam Nyi o wszystkim, byłam głupia myśląc, że któryś z ninja stanie się moim domem, byłam głupia, bo bałam się własnego cienia. A teraz? A teraz znów lecę na pieprzonym smoku, tylko po to by pooglądać sobie karty tarota i znów uwierzyć w te pieprzone bzdury. Znów robię coś, czego stara Emory nigdy by nie zrobiła. A robię to tylko dlatego, że czuję taką powinność, co jest irytujące. Bo nic z tego co się wydarzyło nie było moją winą. No może oprócz świetnie zorganizowanego planu i zamordowania przy tym tego obślizgłego starucha. Reszta nie była przeze mnie, choć los tak przypuszczał i dawał mi to do zrozumienia. Co takiego musiałam od jebać w inny świecie, że teraz dzieję się takie rzeczy? Połączyłam kropki dopiero po rozmowie z Wu, po tym jak wyrecytował mi przepowiednie, którą znał tylko Minui i Wu. Każdy był taką samą osobą, więc on też nie ma innego wyjścia.

- Byłaś kiedyś w Styksie? - zapytała czarno-włosa siedząca przede mną. Zacznijmy może od tego, że praktycznie nie wychodziłam z domu, oprócz do szkoły i czasem na cmentarz. Zwiedzanie Styksu raczej nie było na liście rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią, więc nigdy nawet nie myślałam o tym, by tak pojechać.

- Nie. - odpowiedziałam krótko, co musiało zdziwić dziewczyna, bo odwróciła się i przymrużyła oczy. Co miałam jej powiedzieć, już i tak wiedziała za dużo, więc pozostało mi milczeć.

- Co ty robiłaś w tym twoim świecie? Musiało być tam strasznie nudno – stwierdziła po chwili Smith. Nie no co ty, każdego dnia, gdy szłam do domu myślałam tylko o tym, czy będę miała dokąd wrócić, bo kto wie, może tym razem to akurat w mój dom trafi jedna z bomb. Strasznie mi się nudziło, wręcz okropnie.

- Chodziłam do szkoły, trenowałam, uczyłam się – powiedziałam monotonnie, nawet nie próbując udawać, że było to ciekawe, bo nie było. Każdy dzień wyglądał tam tak samo, jakbym była w symulacji, a moje życie ustawione.

Nie odezwałyśmy się do siebie już resztę drogi, jednak czułam jak dziewczyna zagląda co chwilę przez ramię i spogląda na mnie, jakby bała się, że zaraz mogę zniknąć. Ja jednak odleciałam myślami i znów

odtwarzałam

wszystko co się działo w przeciągu ostatniego tygodnia.. Tego było za dużo. Kłótnia w domu, potem znalezienie się tutaj, Garmadon i palący się budynek, a na sam koniec wszyscy dowiedzieli się już kim tak naprawdę jestem, do tego wszystkiego Lloyd... On chyba za mną nie przepada. Jak resztę potrafiłam znosić, tak jego nie mogłam, najpewniej z wzajemnością. Jednak on był inny, tak jakby mu zależało, ale jednocześnie próbował udawać że było inaczej. A może mi się tylko zdawało? 

The Guardians of light Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz