Emory
Obudziłam
się czując jak ktoś trzyma mnie za rękę. Jednak to było tylko uczucie, bo tak naprawdę to nikt tego nie robił. Tylko sobie to uroiłam. Za to obok mnie siedział Jay, który przyglądał mi się z bliska. W sumie to każdym z z nich patrzył wprost na mnie, co nie było dosyć przyjemne. W oczach Nyi widziałam złość, w Jaya i Cole'a zmartwienie, a w Kai'a dosłowne wkurwienie. Gdyby było to możliwe to para wychodziłaby mu uszami.Nigdzie, nawet w oddali nie mogła zobaczyć zielonego ninja. Nie było go tutaj. Znów.
Co było dziwne, nie przejmowałam się tym, że dostanę zaraz naprawdę wielki upierdol od Kai'a, ale tym, że go znów tu nie ma. Zachowuje się jak pierdolony gówniarz. Najpierw włazi po mnie do jakiegoś palącego się budynku, a później traktuje mnie jakbym nie istniała. Jakbym była powietrzem, nic nie znaczącym elementem układanki.
- Co się stało? - zapytałam doskonale wiedząc o tym, dlaczego tu jestem, jednak chciałam to usłyszeć z ich ust. Chciałam wiedzieć czy sobie tego nie wymyśliłam.
- Co się stało?! Ty się pytasz co się stało?! Wbiegłaś do pieprzonego budynku, który dosłownie stał w płomieniach! Naraziłaś swoje życie, rozumiesz co mogło ci się stać? - odpowiedział mi Kai, chociaż jego ton mówienia był daleki od spokoju. Krzyczał, wrzeszczał i robił się cały czerwony ze złości. Typowy Kai – Kto wie, co by się stało gdyby nie Lloyd, który po ciebie wrócił! - Na wzmiankę o blondynie, podkuliłam głową, chcąc schować ją pod kołdrę. Wzrok bruneta przedziurawił mnie na wylot.
- Z nim wszystko dobrze? - zapytałam, nie mogąc trzymać buzi na kłódkę. Czy ja choć raz nie mogłam się zamknąć?!
- Nic mu nie jest, w przeciwieństwie do tego tam – powiedziała już opanowana Nya i skazała na łóżko obok mnie, przy którym siedziała tylko jedna osoba. Czarno-włosa dziewczyna, ta sama którą spotkaliśmy po drodze do Garmadona. Spojrzałam na nią, a później na osobę, w którą się wpatrywała.
Leżał tam. Wyglądając prawie identycznie, gdy widziałam go ostatnim razem. Ciemne włosy spadały mu swobodnie na twarz, oczy były zamknięte, a reszta ciała była bezwładna. Wyglądał tak niegroźnie.
Tak żałośnie, że w każdym momencie mogłam go po prostu zabić. Wyciągnąć jeden ze sztyletów i wbić mu prosto w serce. Chciałam to zobaczyć, poczuć to jak z mojej duszy opada ten cały ciężar, który wytworzył właśnie on.
Nicholas. Mój największy koszmar. Największe zło jakie mi się przytrafiło, gorsze niż moja matka, gorsze niż śmierć Jaya. Nicholas James White.
Nie mogłam przebywać blisko niego, po prostu nie mogłam...chciałam zniknąć.
Czułam jak żółć podchodzi mi do gardła.
- Wszystko w w porządku Mor? - zapytał mnie Jay. Mor. Powiedział do mnie Mor. Pierwszy raz usłyszałam to przezwisko od tak cholernie długiego czasu. Jednak nawet ono nie pomogło mi się opanować. Musiałam iść, musiałam.
- Ja...zaraz wrócę. - I w taki sposób wstałam z łóżka, prawie się przewracając i potykając o własne nogi. Udałam się do toalety, a gdy już ją znalazłam upadłam na zimne kafelki, tucząc tym samym swoje już i tak posiniaczone kolana. Zaczęłam wymiotować, czyli coś czego nie robiłam strasznie długo. Próbowałam zdusić swój płacz jeszcze głębiej w sobie, nie chciałam dać mu się uwolnić. Znów płakałam. Znów byłam słaba. I to wszystko znów było przez niego. Czułam ból w rękach, którymi podpierała swoje ciała, by całkowicie nie upaść.
Nikt o nim nie wiedział. Tylko ja zdawałam sobie sprawę kim jest.
Byłam zamknięta w swojej własnej klatce, którą sama sobie wybudowałam. Każda prawda wychodząca z moich ust była poprzedzana kłamstwem. Ja byłam kłamstwem.
CZYTASZ
The Guardians of light
FanfictionŚwiat upadnie, a my razem z nim. To jest pewno, bo nie ma ratunku, jednak oni o tym nie wiedzą. Ta szóstka tego nie wie. Opowiadanie, gdzie Lloyd nie ma czasu myśleć o tym, jak został skrzywdzony, Kai musi się nauczyć przysiadów, Jay boi się deszcz...