𖤐 Thirty six - Last chances 𖤐

171 20 21
                                    


Zanim Wartownicy się obejrzeli, nadeszła ostatnia noc przed pełnią. Nastroje na Posterunku były tego wieczora grobowe. Nikt nie wiedział, co przyniesie im jutro, ale jednego wszyscy byli pewni. Niektórzy z nich mogli nie dożyć następnego poranka.

Fiona była kłębkiem nerwów, ale bardzo się starała, by jakoś poprawić im humor. Po raz kolejny przemogła swoją niechęć do gotowania i gdy wybiła dwudziesta, zawołała wszystkich do pokoju obrad, który od jakiegoś czasu był dla nich po prostu jadalnią.

Sally nie przeskakiwała z nóżki na nóżkę, jak to miała w zwyczaju. Ezra chyba zdążył już zapomnieć, jak szeroko niegdyś się uśmiechał, Draco był niemal przeźroczysty, a Harry... Harry miał wrażenie, jakby cały ciężar wszechświata znów spoczął na jego ramionach. Ciężko mu było spokojnie oddychać.

Kiedy wszyscy zasiedli do stołu, podzieliła ich martwa cisza. Nikt nie wyciągnął ręki po sztućce, nikt się nie odezwał. Potrawy pachniały przepięknie, ale wszyscy wątpili, by byli w stanie przełknąć choć kęs.

Draco zazwyczaj nie miał nic przeciwko niezręcznej ciszy. Ba! W przeszłości sam uwielbiał ją wywoływać. Dziś jednak czuł się nieswojo. W powietrzu ponad stołem zawisło wszystko to, co bali się wypowiedzieć na głos. Nie był pewien, czy jego magia zadziała, ale ostatnio ćwiczył bardzo intensywnie, by móc rzucać chociaż proste zaklęcia. Odkąd nosił w sobie cząstkę mocy Narcyzy, było mu odrobinę łatwiej. Właśnie dlatego wyciągnął różdżkę i wycelował ją w stojące na komodzie pod oknem radio. Chwilę później w pomieszczeniu rozbrzmiała jakaś wesoła muzyka.

Sally uśmiechnęła się i zaklaskała w dłonie, a inni posłali Malfoyowi dumne spojrzenia. Poczuł się odrobinę lepiej, choć kiedyś wykłócałby się, że nie potrzebuje niczyjej litości. Prawda była jednak taka, że wśród tych ludzi poczuł się, jakby miał rodzinę. Nie taką, jaką tworzyli Malfoyowie. Taką prawdziwą, troskliwą i szczerą. I znów przygniotła go myśl, że już pojutrze niektóre z miejsc przy tym stole mogą znów być puste. Lekki uśmiech zszedł mu z twarzy.

Harry oparł twarz o dłoń, a drugą wyciągnął pod stołem, by spleść swoje palce z ręką Draco. Ten od razu chwycił go mocniej, choć wyraz jego twarzy nie wskazywał na to, by był myślami obecny przy stole. Potter westchnął pod nosem. Wesoła piosenka w tle przypominała mu, że znów byli tylko oni przeciwko złu. Reszta świata nie miała pojęcia, że jeśli jutro im się nie uda, czeka ich nowa faza terroru. Mieli dziś spać spokojnie, a później dziwić się w głos, co takiego nagle się stało i dlaczego nikt ich nie obronił. Jeśli jutro zginą, nikt nie będzie pamiętał ich imion ani zasług. Ich ciała przykryje śnieg. Nikt nigdy nie dowie się o istnieniu Posterunku ani kilku udręczonych, młodych, dobrych dusz, które wzięły na siebie całą tę odpowiedzialność.

— No, raz raz. Jedzenie nam stygnie — przypomniała Fiona, podnosząc się nagle od stołu. Nikt jej nie odpowiedział, nikt się nie poruszył. — Nie przypominam sobie, żebym mieszkała w muzeum figur woskowych. Robiłam tę zapiekankę dobre półtorej godziny. Każdy ma zjeść swoją porcję.

Sally jako pierwsza podała kobiecie swój talerz. Zaraz po niej zrobił to też Ezra. Draco wciąż błądził gdzieś myślami. Harry zaś mierzył go zmartwionym spojrzeniem. Nie było słów, które wydawały mu się teraz właściwe.

— Potter, Malfoy, kolacja was nie ominie — odezwała się znów Fiona.

— Żadnych nazwisk, pamiętasz? — zadrwił Ezra.

Whitnet roześmiała się pod nosem i usiadła na swoim miejscu. Ezra podsunął Harry'emu naczynie żaroodporne z zapiekanką. Potter niechętnie zaczął nakładać niewielką porcję na talerz Draco, ale ten jakby zupełnie tego nie zarejestrował.

When the stars fall || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz