𖤐 Fourty - Time won't wait for us 𖤐

101 12 31
                                    


Draco Malfoy nigdy wcześniej nie cofał się w czasie. Gdy wir czasoprzestrzenny wypluł go wreszcie ze swojej gardzieli, nie zdołał utrzymać równowagi i ciężko padł na kolana. Na szczęście jego upadek zamortyzowała zaspa śniegu.

Wciąż miotały nim najróżniejsze emocje. Rozpacz, żal, chęć krzyczenia w niebo aż zdarłby sobie gardło. Nic jednak nie mogło równać się z bólem rozdartego na strzępy serca. Minęła dłuższa chwila, zanim stłumił szloch, otarł rękawem twarz i dźwignął się do pionu. Sam nie wiedział, kiedy się znalazł. Wystarczyło jednak spojrzeć w niebo, by dostrzec pajęczynę okaleczonej zapory nad Posterunkiem. Bractwo jeszcze nie dostało się do środka. Znajdował się w ogrodzie, z dala od frontu podwórza. Nie wiedział, jak dokładnie to działało i dlaczego odrzuciło go tak daleko od miejsca, w którym znajdował się na początku swojej podróży, ale całe szczęście, że tak się stało. Gdyby wypadł z wiru prosto pod nogi odpierających pierwsze ataki Wartowników i Zakonu, cały zapłakany i umorusany krwią, mógłby całkowicie zaburzyć kontinuum czasoprzestrzenne i zniszczyć i tak kruche morale swoich sprzymierzeńców.

Minęła chwila, zanim rozeznał się w sytuacji. Jego ciało działało jakby na autopilocie. Nerwy miał tak zszargane, że sam nie wiedział już, co robi.

Accio peleryna — powiedział cicho, celując różdżką w okna swojego pokoju. Miał świadomość, że musi jakoś zakryć swoje jasne włosy i wtopić się w tłum. A że była to peleryna członka Bractwa, cóż... Mógł tylko liczyć, że nikt go nie zauważy i nie potraktuje jakimś okropnym zaklęciem, biorąc go za jednego z najeźdźców.

Już po chwili trzymał w dłoniach znajomy materiał. Ledwo zdążył narzucić go na siebie i schować twarz pod kapturem, gdy w oddali rozległy się szybkie kroki. Skoczył więc za najbliższą zaspę i uschnięty krzak róży. W ostatnim momencie zdążył zatrzeć za pomocą czarów swoje ślady na śniegu. Oddech ugrzązł mu w gardle. Harry i Draco z przeszłości właśnie przemierzali ogród. Na szczęście byli zajęci rozmową i nie zauważyli, że ktoś obserwował ich z ukrycia.

Na widok Harry'ego serce Malfoya zabiło mocniej. Jeszcze żył. I był całkowicie nieświadomy, że to jego ostatnie momenty. Ach, jak łatwo byłoby go teraz porwać i uratować. Przeteleportować się z dala od całego tego fiaska i wytłumaczyć mu jakoś, dlaczego to zrobił. A jednak Draco przeczytał za dużo książek o podróżach w czasie, by wierzyć, że taki plan miał szansę się powieść. Cokolwiek Harry zrobił, gdy się rozdzielili, musiał znów to zrobić. Draco mógł uratować go dopiero w ostatnim momencie. Dlatego stłumił chęć, by wyjść z ukrycia, ogłuszyć przeszłą wersję siebie i wziąć nogi za pas. Na razie mógł tylko nasłuchiwać.

— Cholera jasna — zaklął Harry, mierząc wzrokiem wyrwę w polu siłowym. — Mamy problem. Ktoś tu jest.

— A ktoś inny musiał go wpuścić — dodał Draco, rozglądając się po ogrodzie. Księżyc w pełni przyświecał im z góry, a wszystko otaczał biały śnieg. Mieli dość spore pole widzenia, a jednak nie dojrzeli nikogo. Całe szczęście, bo gdyby zauważyli czającego się w ogrodzie Malfoya, cały jego plan wziąłby w łeb.

— Idź, powiedz im. Ja pójdę tym tropem..

Draco natychmiast pokręcił głową.

— Nie puszczę cię samego.

Harry westchnął ciężko i złapał jego twarz w dłonie.

— Nie mamy czasu. Nie mogę cały czas martwić się, że ktoś trafi cię jakimś zaklęciem. Jeśli pójdę sam, będę myślał trzeźwiej. Idź, skryj się w tłumie. Niedługo wrócę — powiedział, a później złączył ich usta w szybkim pocałunku. — Uważaj na siebie, Draco.

When the stars fall || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz