smalltown boy

151 25 4
                                    

West End przestał być fizycznym miejscem. Stał się przestrzenią, gdzieś w odległym kosmosie.

Plamki na boazerii jaśniały ciepłymi kolorami, a ich czarne stopy i ręce zwijały się w kształty podobne do skorupy ślimaka. Muzyka skradała się po kątach jak dzikie zwierzę, trąbki przybrały na sile, a słowa zastąpił mglisty bełkot. Aurelia ścisnęła dłoń Zary; była mokra, drżąca, przyjemnie gładka. Popatrzyły się na siebie, a ich uśmiechy rozpłynęły się w powietrzu.

Siedziały zatopione w purpurowych światłach, wymieniając sporadyczne uwagi odnośnie otoczenia. Parkiet podnosił się i opadał, podeszwy ludzi ślizgały się na tęczy, a ich ruchy przestały być toporne i nieśmiałe.

Gdzieś między tu, a teraz, Aurelia poczuła, że musi iść do łazienki. Posłała zamarzone spojrzenie Zarze, a ta skinęła pozwalająco. Nie potrzebowały słów by się ze sobą komunikować.

Szła ostrożnie, bez pośpiechu. Bo czym w ogóle był czas? Korytarz falował łagodnie, cichy i tajemniczy. Płytki w łazience wychodziły poza fugi, rozlewając się łagodnie czarno-białym strumieniem. Przy lustrze stała jakaś kobieta, rozmawiając ze swoim odbiciem. Aurelia pomachała obu.

W toalecie siedziała dosyć długo, przypatrując się z ciekawością żłobieniom wzdłuż drzwi. Rozmyślała nad tym, jak bardzo zmieniło się jej życie. Z St. Helens do Boise, z normalnego życia do zwariowanego, ze szkolnej ofiary w przyjaciółkę. Znalazła swoje miejsce, chociaż nigdy by się tego nie spodziewała. Żałowała tylko, że postawiła karty na Crest tak późno.

Kiedy wróciła, bez słowa minęła Zarę. Lekkim krokiem wstąpiła na parkiet. Lawirowała wśród obcych ciał z eterycznym uśmiechem, czując napięcie każdego mięśnia, gorąco krwi, która płynęła w jej żyłach, świst oddechu na wargach. Światło dochodziło znikąd i padało wprost na nią. Wyciągnęła twarz, opalając się w białym blasku.

— Hayes?

Aurelia otworzyła jedno oko, a widząc Vincenta posłała mu nieobecne skinienie. Później wróciła do tańca, nie poświęcając mu więcej uwagi.

— Co ty tutaj robisz?

Głos Vincenta nosił się echem; raz znajdował się tak blisko, że miała wrażenie, że chłopak stoi tuż przy jej uchu; innym razem rozpływał się w mgle i tam też ginął zapomniany. Aurelia nie traciła energii, by łapać słowa i układać je w zdania. Teraz chciała tańczyć, a jeśli komuś się to nie podobało to mógł usiąść i poczekać, aż będzie miała ochotę rozmawiać.

— Czy ty mnie w ogóle słyszysz?

— Hayes, to niepokojące.

— Jesteś z kimś?

Aurelia w końcu otworzyła oczy i zatrzepotała rzęsami, chcąc strącić choć część snu. Teraz już nie była pewna czy Vincent wcześniej coś do niej mówi czy był to tylko głos w jej głowie. Być może od początku stał surowy jak zwykle, obserwując ją tylko w chłodnym zainteresowaniu. Ramiona miał opuszczone wzdłuż ciała jakby był niepodatny na muzykę.

Przechyliła głowę, a włosy załaskotały ją w ramię.

Nie, myliła się. Vincenta tutaj nie było, prawda?

Przetarła oczy tak mocno, że aż ją zapiekło. Zmarszczyła brwi, dłońmi przebierając wśród melodii. Gdy się odwróciła, napotkała drugiego Vincenta. Ponieważ mógł być tylko byle widziadłem, uśmiechnęła się odlegle i milczała. Chłopak otworzył usta, ale wypływał z nich tylko bezsens. Zaraz straciła zainteresowanie dźwiękiem, przyglądając się teraz tęczowym kolorom, które ostrożnie stąpały po jego twarzy. Na rzęsach miał gwiazdy, a pod oczami złoty pył. Jego zwykła, ciężka aura rozsypała się na podłogę, a stamtąd czmychnęła za drzwi. Atmosfera zelżała tak mocno, że powietrze zaczęło smakować relaksem.

Crest AcademyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz