i go to sleep

157 19 6
                                    

Zanim zaczęli, Vincent przyniósł do archiwum świece, opasłe tomisko obite w zieloną skórę i białą kredę. W czasie gdy chodził po pomieszczeniu i kreślił runy, Aurelia wzięła jego książkę i z zainteresowaniem zaczęła przeglądać. Kiedy jednak przebierała palcami pomiędzy stronami, mina jej rzedła, bo chociaż temat skupiał się na nekromancji to z tekstu emanowała negatywna energia. Fale nieprzyjemnych wibracji wędrowały po jej skórze, znajdując drogę do jej serca i zmieniając ich rytm na bratni.

— Oddaj mi to zanim wyrządzisz sobie, albo komuś krzywdę. — Znikąd przy jej boku pojawił się Vincent i jednym ruchem zamknął księgę. — Możesz przestać dotykać moich rzeczy?

— Tak jak ty nie dotykałeś moich? — Zmrużyła oczy, spoglądając na niego z wojowniczym nastawieniem. — Na przykład mojej lalki voodoo?

— Nie wiem o czym mówisz.

— Ty nigdy nie wiesz o czym mówię.

Vincent usiadł na krześle i przysunął się do biurka. Przez sekundę ich kolana otarły się o siebie, a Aurelia poczuła jak twarz zalewa jej zdradzieckie gorąco. Wyprostowała się jednak z obojętną miną.

— Świece? — zapytał.

Nie odrywając wzroku od jego oczu, machnęła od niechcenia prawą ręką. Każda ze świec zapłonęła, a archiwum spowiło przyjemne, ciepłe światło. Chłopak uniósł brew i skinął głową z niemą pochwałą. Następnie poprosił żeby odwróciła rękę, po czym objął jej nadgarstek i przysunął bliżej. Umoczył czubek palca w czarnym atramencie i wolnym ruchem zaczął kreślić runy ochronne. Był skupiony, a w jego oczach odbijały się płomienie świec, czyniąc je tym samym bardziej życzliwymi. Jej skóra zadrżała pod jego dotykiem, bo maź była lodowata, a jego dłonie jeszcze bardziej.

Wysokie cienie szkolnych półek wyginały się w groźne kształty, a atmosfera stężała. Archiwum znacznie się skurczyło, gdzie horyzonty ograniczały do krawędzi stolika, przy którym potem usiedli. Tą samą substancją, która teraz błyszczała tajemniczo na wnętrzu jej ramienia, namalował pentagram i kilka znaków o ponurej energii. Aurelia przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem, bo miała nieodparte wrażenie, że Vincent właśnie używał czarnej magii. Gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, poczuła jak po plecach wspina jej się mrowiący chłód. Oczy miał śmiertelnie poważne, a gdzieś w ich ciemności czaiła się przestroga, że jeśli komukolwiek o tym wspomni, pozna prawdziwe oblicze rodu Everthrone. 

— Czy to może być demon? — zapytała, łącząc kolana i opierając ręce na udach.

— Nie sądzę. Większość z nich zachowuje się chaotycznie i nie grzeszy rozbrajającą inteligencją, także nie kontaktowałyby się w tak cywilizowany sposób.

Nachyliła się nad stół, a jej włosy zawisły nad blatem. Chłopak skończył swoją pracę i sięgnął dłonią po materiałową chustkę, którą trzymał w torbie.

— Cywilizowanym nazywasz czyhanie na mnie w lustrach i nawiedzanie moich snów?

Vincent przerwał wycieranie dłoni, by popatrzeć na nią obcesowo, a na usta wpuścić nonszalancki uśmieszek.

— Hayes, w świecie magii możesz nazwać się szczęściarą.

— W takim razie może to tylko duszek Kacperek, a my niepotrzebnie marnujemy czas.

— Demony jest również łatwo wypędzić — kontynuował bez komentarza, składając chustkę i odkładając ją na bok. — Wystarczy je oszukać, a o to nie trudno. Jeśli masz przynajmniej odrobinę sprytu — dodał, spoglądając na nią z cierpkim uśmiechem.

Crest AcademyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz