Rozdział 5 "Iść dalej"

1.3K 55 19
                                    

𝄠Milo

Musiałem jak najszybciej opuścić to szatańskie miejsce, które odkąd tylko pamiętałem przynosiło mnie i mojej rodzinie same nieszczęścia i zawiedzenia.
Wiedziałem, że tak będzie. Po prostu wiedziałem.

Moja mama zachorowała. Od dwóch dni męczyła ją okropna gorączka oraz kaszel, więc całkowicie odcięła się od swoim codziennych obowiązków, co nie działało poniekąd dobrze na życie moje i taty. Po pierwsze byliśmy kompletnie niezdolni do gotowania jakichkolwiek rzeczy, pomimo wszelkich starań. Wczoraj ojciec zaproponował ugotowanie obiadu dla naszej trójki, jednak skończyło się na spalonych dwóch patelniach, zasłonie i drewnianej łyżce. Musieliśmy kupić gotowce, by nie umrzeć z głodu. Nie pomogło to w naszej i tak tragicznej sytuacji finansowej, gdzie liczył się każdy najmniejszy grosz w spłacaniu zaciągniętych kredytów i pożyczek. Nie chciało mi się wspominać już o dodatkowych kosztach za spalone rzeczy. Po drugie musieliśmy, a raczej ja musiałem, ponieważ tata całe dnie spędzał w pracy, przejąć inne obowiązki mamy.

Jednym z nich było codziennie poranne zaparzanie herbaty oraz podawanie leków naszej schorowanej sąsiadce. Musiała je przyjąć akurat dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć.

To dlatego spóźniłem się na tę cholerną lekcję. Chociaż wiedziałem, iż tak będzie, to nie byłem wstanie odmówić mamie, a dopiero pani Hiacyncie, która odkąd pamiętałem była dla mnie jak babcia. Myślałem, że nic się nie stanie. Jedno spóźnienie, a w dodatku na lekcję, z której uciekłem w tym tygodniu, bo nigdy nie było na niej niczego ważnego. Liczyłem, że nauczyciel zapomniał o moim istnieniu, że grupa zapomniała. Przeliczyłem się. Opłacało się iść na pierwszą lekcję literatury w tym roku. Od razu bym się z niej wypisał i nie musiał przeżywać tych katuszy. Inna grupa byłaby zdecydowanie lepsza, niż ta. Wszystko byłoby lepsze od tej.

Zwłaszcza od tego co dzisiaj zaszło. Nie. To nie mogło być możliwe. To musiał być nieśmieszny żart. Moje własne urojenia...

Boże, gdyby tylko ktokolwiek mógł opisać mój stan, gdy ujrzałem najpiękniejszą istotę w moim małym świecie, siedzącą na moim miejscu. Czułem swoje serce gdzieś w innym miejscu ciała. Mój mózg wyłączył się, a ciało nie chciało się dłużej poruszać. Ten stan... Ten widok... To nie mogło być realne. Pragnąłem usiąść na swoje miejsce, które od zawsze już by przypominało o niej. Tylko tego wówczas chciałem. Być jak najbliżej i zarazem jak najdalej, by nie wpaść w kompletny obłęd. Patrzyła na mnie przez moment, jakbym naprawdę był czegoś wart. Jakbym w ogóle istniał i serio stał tam.

I właśnie wtedy przypomniałem sobie kim byłem. Nieudacznikiem, pośmiewiskiem i najśmieszniejszą zabawką jej chłopaka. Nie mogłem z nią usiąść, więc od razu ruszyłem do pierwszej ławki, w której zasiadała największa przeciwniczka takich jak ja. Nie czułem się komfortowo siedząc kilka centymetrów od niej, ale w tamtym momencie liczył się tylko komfort innej osoby bardziej wartościowej i użytecznej ode mnie. Nie mogłem nawet się ruszyć, czując, że z tych wszystkich emocji za moment dostanę czegoś w rodzaju ataku paniki. Nie byłem przyzwyczajony do siedzenia z kimś w ławce. W jednej klasie z nią. Moja noga dygotała, a dłonie same się wykręcały w różne strony świata. O mały włos nie dostałem zawału gdy panna Smith wydarła się na całą klasę, że nie chce robić ze mną projektu. Tak, nie wiedziałem o żadnym projekcie, ale nie to mnie przeraziło. Przeraziło to, iż powie coś złośliwego na mój temat i znowu każdy zacznie się śmiać.

Ona zacznie.

I wtedy stało się coś, co mógłbym uznać za sen lub jawę. Bo tylko w nich takie coś miało miejsce.

Melodia Nocnych Marzeń Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz