Epilog

146 4 0
                                    

W końcu nadszedł ten dzień. Dzień Death Race. Stresowałam się jak nigdy. A wiecie czemu? Ponieważ to miał być mój pierwszy wyścig tego typu. Wyścig, który mogłam wygrać. Ale w którym też mogłam umrzeć.

Leżałam na łóżku. Całą noc nie spałam po intensywnych treningach. Spojrzałam na zegarek, wiedząc, że popołudniu miałam się  zjawić na toru wyścigowym. Nie byłam wypoczęta ani nic.

Do pokoju weszła Vic z Olivia. Patrzyłam na przyjaciółki tak zmęczonym wzrokiem, że dziwię się, że się mnie nie przestraszyły.

— Nie ma opieprzania się, kochana — Olivia klasnęła w dłonie — ponieważ masz prowadzić, musimy cię zrobić na bóstwo!!

— Tylko tak nie krzycz bo migreny dostanę — westchnęłam głośno, opierając się o oparcie łóżka.

— Nie narzekaj, słoneczko nasze — Vicky uśmiechnęła się.

— Mój brat przynajmniej nie musiałby ci robić tyle malinek na szyi.

— A zamknij się — David stanął w progu. Aż Olivia podskoczyła. — Wstawaj Vera, bo nie doszykujesz się na wieczór.

Poruszyłam się z łóżka, po czym powolnym krokiem ruszyłam do łazienki. Stojąc pod prysznicem, gorąca woda spływała po moim ciele, próbując zmyć zmęczenie i stres. Zamknęłam oczy, pozwalając myślom na chwilę odpłynąć. Wiedziałam, że ten dzień będzie decydujący, ale musiałam skupić się na każdym kroku, aby nie stracić kontroli.

Po wyjściu z łazienki zobaczyłam, że Vic i Olivia już czekały z przygotowanymi ubraniami i kosmetykami. Usadowiły mnie na krześle przed lustrem i zaczęły swoją magiczną pracę.

— Dziś masz błyszczeć, Vera — powiedziała Vic, delikatnie nakładając makijaż na moją twarz.

— No wiadomo, będę błyszczeć, ale też zrobię wszystko, aby kurz zapierdalał za mną.

— No i to jest nasza Veronica Sinclair, kochana! — Olivia pisnęła, uśmiechając się szeroko.

Starałam się zrelaksować i pozwolić im na pracę. Ich energia była zaraźliwa, a ja poczułam, że moje nerwy zaczynają się uspokajać. Po kilkudziesięciu minutach byłam gotowa. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam odbicie pewnej siebie kobiety, gotowej na wyzwanie.

— Wyglądasz niesamowicie, Vera — powiedziała Vic, patrząc na mnie z dumą.

— Dzięki wam. Naprawdę, jesteście niesamowite — odpowiedziałam, uśmiechając się.

— Jeszcze zjesz sobie obiad i dopiero pojedziemy na tor, kochana.

— No dobra. Co ciekawego na obiad?

— Oczywiście, że spaghetti. No ale z sosem, nikt go nie wpierdolił — dziewczyna przewróciła oczami.

— Racja, nie ma tu twojego chłopaka Vic — zaczęłam się śmiać, po czym blondynka ponownie wykonała manewr oczami i zatrzepotała rzęsami.

Zeszłam na dół do kuchni, gdzie cała ekipa już była w pełnym rozruchu. Moja rodzicielka  krzątała się przy kuchence, przygotowując nasze ulubione spaghetti z sosem bolońskim. Aromat unoszący się w powietrzu był nie do opisania.

— Vera, usiądź, zaraz wszystko będzie gotowe — powiedziała, uśmiechając się do mnie.

— W końcu ktoś nie zapomni zrobić sosu —  Vicky jęknęła niezadowolona —  kiedyś przez Davida jedliśmy sam, suchy makaron! to było obrzydliwe!

—  Wiem jak się czujesz, kochana. David to taki zapominacz, że nie wiem jak ty w przyszłości z nim przeżyjesz.

—  No zobaczymy. Jak w ogóle dożyję przyszłości.

#1 Twist of fate - At the turn of loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz