Rysy na szkle

155 7 2
                                    

Severus Snape maszerował schodami z dłonią boleśnie zaciśniętą na nadgarstku tego, którego wszyscy nazywali wybrańcem. Ignorował wszelkie jego protesty, grymasy bólu i zmęczenia, w myślach wyklinając jedynie własny los i to, że to on miał zadbać o wzniesienie murów wokół jego umysłu. Jak ktoś o zerowym potencjale i poszanowaniu dla tak delikatnej i jakże zaawansowanej magii miał nagle pojąć jej sens i zacząć nią władać by skryć umysł przed samym Lordem Voldemortem? 

Snape uśmiechnął się zajadliwie sam do siebie na myśl o tym, jakim głupcem musiał być Albus by wierzyć w powodzenie tej misji. Jednak kim był on, by stawiać się Dyrektorowi? Temu, któremu zawierzył własne życie i poprzysiągł swoją posłuszność do samego końca? 

Ledwie gestem dłoni sprawił, że drzwi od pracowni Obrony Przed Czarną Magią otworzyły się z impetem i z równie wielką siłą zatrzasnęły się za nimi. Puścił wtem zaczerwieniony nadgarstek piętnastolatka i zaledwie kątem oka wychwycił jak ten rozmasowuje go delikatnie. Ruchem podbródka nakazał mu zająć miejsce w wysokim, dużo za dużym dla niego, skórzanym fotelu stojącym naprzeciwko wielkiego stołu wykonanego z ciężkiego kamienia. 

- Snape, co się dzieje? Co my tu robimy? O co w tym wszystkim chodzi? - Harry rzucił, niepewnie siadając na wysokim meblu, który sprawiał, że przy swoim wzroście czuł się jeszcze drobniejszy. 

- Profesorze Snape - warknął mężczyzna, wysuwając z rękawa swoich szkolnych szat swą czarną różdżkę, wokół której owinął swoje smukłe palce i obrócił się na pięcie by objąć wzrokiem scenę przed sobą. 

Chłopiec, który przeżył siedział w pozie świadczącej o dużym dyskomforcie, w przepoconej koszulce, która zapewne służyła mu za górę od piżamy, niemalże trzęsąc się z intensywności doznań tej nocy. Albus opowiedział mu o jego wizji, o podejrzeniu połączenia jego umysłu z tym należącym do Czarnego Pana, o zmianach jakie zachodziły w osobowości tego niegdyś pełnego życia i bezczelnego nastolatka, zmianach, które w oczach Dyrektora przypominały mu pewne cechy jednego z najbardziej okrutnych czarodziejów wszechczasów. Teraz jednak Harry wyglądał na zagubionego, bezbronnego młodzieńca, w jego zielonych oczach błyszczała nuta strachu, mocno maskowana za determinacją, ale takie zabiegi nie mogły oszukać jego profesora od Eliksirów.  

- Ku własnemu niezadowoleniu moim zadaniem jest nauczyć Cię delikatnej sztuki Legilimencji. Podejmę próbę uformowania Twojego nieokrzesanego umysłu choćby na tyle, abyś nie zostawiał otwartej furtki Czarnemu Panu. - odpowiedział w końcu niskim, bezuczuciowym tonem, czarne oczy wpatrując w młodą twarz, na której rysowało się coś na wzór paniki. - Tak, panie Potter, będę próbował spenetrować Twój umysł, a Twoim zadaniem będzie zablokować mi dostęp. 

- Co? Jak mam to zro...

- Legilimens! 

Inkantacja zaklęcia wypowiedziana donośnym tonem głosu jego nauczyciela Eliksirów wytrąciła go z równowagi na tyle, że ten bez najmniejszego problemu dostał się do jego umysłu. Harry drgnął zaciskając dłonie na podłokietnikach fotela i z zaciśniętą szczęką i żołądkiem próbował w jakikolwiek sposób wypchnąć intruza. 

Snape jedynie uśmiechnął się pod nosem szyderczo, kiedy wszelkie te starania okazały lżejsze niż łaskotanie. Bezczelny, leniwy, wywyższający się, cholerny dzieciak - powiedział we własnych myślach, odczuwając chęć wywołania jak największego dyskomfortu podczas swojej podróży pomiędzy jego wspomnieniami. Nie znał źródła tej determinacji, tej palącej wściekłości, która nakazywała mu pochłonąć w swym ogniu tego młodzieńca. Wspomnienie za wspomnieniem spoglądał na momenty, od których robiło mu się niedobrze: Harry z sercem walącym mu w piersi szybujący za zniczem, uścisk dzielony z jego przyjaciółmi w bibliotece, rozmowy z Dyrektorem, pierwsze zaklęcia rzucane z naiwnością i zachwytem dziecka. Jakże urocze.

PozoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz