You're late, angel. Very, very late...

26 4 0
                                    

Minęły lata, może nawet dziesięciolecia, a może nawet stulecia, od kiedy Aziraphale został Najwyższym Archaniołem Niebios.

Przez ten cały czas starał się naprawić Niebo. Sprawić aby było lepsze. Sprawie żeby było takie, jak przed tysiącleciami, ale poniósł porażkę...

Po tych wszystkich latach nieudanych prób, doszło do niego, że nie ma znaczenia jaki stopień otrzyma. Nie ma znaczenia ile wysiłku w to włoży. Nic nie ma znaczenia, ponieważ Niebo jest zepsute dogłębnie. I nie ma fizycznie szans na zmianę tego.

Crowley miał racje... Od początku miał rację...

W końcu, nie wytrzymał tego i zszedł na Ziemię. Gdy wysiadł z widny jego oczom ukazał się antykwariat, ale nie po to tu jest. Znaczy, oczywiście bardzo by chciał tam wejść i sprawdź jak miewa się Muriel i czy nie sprzedał jakieś książki. Ale nie tym razem. Tym razem jest tu, aby odszukać Crowley'a.

Po sam nie wiedział jak długiej wędrówce zobaczył, w oddali, Bentley'a, co prawdą w dość... zarośniętym wydaniu, ale bez wątpienia był do Bentley. Jednak nigdzie nie mógł dojrzeć swojego ukochanego, rudego, demona. Dlatego też nieco przyśpieszył i już po chwili stał przy pojeździe.

Sięgając do klamki jego dłoń niesamowicie się zatrzęsła.

- Aziraphale, weź się w garść. - powiedział do siebie i otworzył drzwi.

Natychmiast tego pożałował.

Ujrzał otwarty termos w szkocką kratę i okulary demona, leżące na tylnym siedzeniu.

Bardzo, bardzo szybko zrozumiał co się stało... Pomimo, że jego oczy zarejestrowały co się stało, mózg nie chciał tego przyjąć.

- Nie... - szepnął do siebie - nie... Nie... Nie... - łzy gromadzące się w koncikach oczu, zaczęły torować sobie drogę po policzkach.

Spóźniłeś się, aniele... - słowa te przeszły przez świadomość blondyna, mocno ukorzeniają się w jego sercu.

Naprawdę bardzo się spóźniłeś.

Z gardła Aziraphale'a wydobył się długo wstrzymywany szloch.

Chwycił okulary, należące kiedyś do Crowley'a, niczym najkruchszą porcelanę i poprostu się w nie wpatrywał, łkając co jakiś czas.

- Wybacz mi, Crowley... - wypowiedział na jednym tchu, ściśniętym gardłem od chęci głośnego szlochu.

Już dawno ci wybaczyłem.

- Czy ja naprawdę cię słyszę...? Czy to tylko sen...? - przez umysł anioła przemknęła myśl, że może już postradał zmysły, że może zwariował doszczętnie, że może...

Anioły słyszą duszę, czyż nie?

- Oh... Więc naprawdę... - zanim dokończył przerwał mu kolejny szloch.

Hmmm, cóż, teoretycznie tak. To wszystko co ze mnie zostało.

- Dlaczego... Dlaczego to zrobiłeś...? - zapytał tak cicho, że sam ledwo się słyszał.

Długowieczne życie, nie zawszę jest najlepsze. Obydwoje wiemy, że byłem zmęczony walką. Że byłem zmęczony utratą wszystkiego co kocham. Wszystkiego co kiedykolwiek miało dla mnie znaczenie, a przede wszystkim utratą... Ciebie... Byłem poprostu zmęczony samotnością...

- Mogłeś na mnie zaczekać... - powiedział zasuszonym głosem.

Czekałem. Czekałem dziesiątki lat... To o wiele więcej niż ludzkie życie.

Zbudowałem dla nas dom. Cegła po cegle, z nadzieją, że kiedyś wrócisz. Do mnie lub do nas...

Ale ty nigdy nie wróciłeś.



I'm still alive *jejjjj*

Tak, umarło mi się trochę, ale mam dwa dość solidnie argumenty. Pierwszy, piszę dla was książkę (ofc, że z good omens xd) i zajęła mi nieco więcej czasu niż bym chciała (nawet w połowie nie jestem...), ale pierwszy rozdział ukaże się jeszcze w tym tygodniu. I drugi, nie miałam absolutnie pomysłów na oneshoty...

Poryczałam się pisząc ten rozdział, kto by pomyślał...

Hastur Lavista, do następnego

Ciao!

Ps.

Tak wiem, że woda święcona powinna wyniszczyć zarówno ciało jak i duszę, ale to Crowley, on nie jest typowym demonem, więc uznajmy na potrzebę tego ff, że w jego przypadku jego duszą jest gdzieś w gwiazdach, które tak bardzo kochał i po 6000 lat w końcu może podziwiać.

Ineffable Story [Good Omens Oneshot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz