6. Bezsilna

64 5 0
                                    


Istnieją trzy typy ludzi. Pierwsi to tacy którzy nie przejmują się zmianami o ile ich stanowisko nie jest zagrożone. Drudzy to ci siedzący cicho ponieważ nie mają na tyle odwagi aby wyrazić swoje zdanie. Ostatni to osoby pragnący zmian. Dążą do sprawiedliwości za wszelką cenę.

Cindy zdecydowanie należała do tych trzecich. Pytanie tylko kto postanowił ukrócić jej działania?

Ostatni raz przejrzałam się w lusterku. Mundurek jak zwykle wyglądał nieskazitelnie. Włosy związałam w luźnego kucyka. Rzęsy delikatnie wytuszowałam a po ustach przejechałam bezbarwnym błyszczykiem.

Po wyjściu z pokoju usłyszałam jak Liz z ojcem prowadzą niezbyt cichą rozmowę. W kuchni przy wyspie kuchennej stał Michael rozmasowując swoją skroń. Wyglądał na zmęczonego i znudzonego. Niedaleko niego stała Elizabeth. W ręce którą mocno gestykulowała trzymała kilka papierów.

-Co to jest?!- wrzasnęła rzucając papiery w stronę ojca który w ostatniej chwili je złapał

-Ciszej- skarcił ją- Liv w każdej chwili może wyjść z pokoju i usłyszeć jak się drzesz.

-I dobrze- prychnęła- Niech dowie się jakim skurwielem jest jej ojciec!

Zmarszczyłam brwi słysząc jej słowa.

Liz i Michael należeli do tego typu małżeństwa które uważa się za idealne. Mieszkałam z nimi od ponad roku w ciągu którego słyszałam jak może z dwa razy się kłócą. Moja ciekawość wygrała dlatego zamiast wejść do kuchni albo wrócić do swojej sypialni postanowiłam ukryć się za ścianą i podsłuchać ich rozmowę. Chciałam się dowiedzieć o co się kłócą.

-Nie dramatyzuj...- zaczął Michael jednak nie dane było mu dokończyć.

-Chcę rozwodu- przerwała mu Liz.

Nastała chwila ciszy. Po raz pierwszy Michael Williams nie wiedział co powinien powiedzieć.

Na jej słowa przypomniałam sobie nieprzyjemne wspomnienia z okresu rozwodu moich rodziców. Ciągłe kłótnie, krzyki, wrzaski. To jak po nocach słyszałam cichy płacz mamy. Pokręciłam głową odganiając od siebie te wspomnienia.

W chwili kiedy ojciec chciał coś odpowiedzieć rozległ się dźwięk komórki. Mojej komórki.

Szybko wyjęłam telefon z kieszonki spódniczki a następnie odebrałam połączenie. Zrobiłam pierwszy krok do przodu a wtedy ojciec wyszedł z kuchni.

-Idę do szkoły- mruknęłam do ojca.

Nie czekając na jego odpowiedź szybko wyszłam z domu. Telefon okazał się nieśmiesznym żartem ponieważ nikt się nie odezwał. Na dole czekał już na mnie Archer.

Jak zwykle prezentował się doskonale. Roztrzepane włosy dodawały mu uroku. Przez zamglony wzrok wyglądał jakby wstał jakieś pięć minut temu. Mimo to jego biała koszula tak samo jak eleganckie czarne spodnie była idealnie wyprasowana. Mój wzrok przeniósł się na jego czerwony krawat który wyglądał jakby zaraz miał się rozwiązać.

To był impuls. Naprawdę! To wszystko wina tego że mama od dziecka wpajała mi że nasz ubiór świadczy też o nas. Zwyczajnie musiałam dbać też o reputację Archera skoro teraz każdy wiedział że coś nas łączy.

Złapałam za jeden koniec krawatu ignorując zaskoczone spojrzenie Evansa. Rozwiązałam go co tak jak się tego spodziewałam nie było trudne po czym go zawiązałam tym razem lepiej i dokładniej.

-Tak lepiej- mruknęłam unosząc lekko jeden kącik ust- No co?- spytałam kiedy jego mina nadal wyrażała szczere zdziwienie- Ten krawat wyglądał jakby pięciolatek go zawiązał.

umowa na miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz