Hanbin został wychowany pośród ignorancji, więc uporczywie łaknął uwagi. Kreował się na opanowanego, który pośród spojrzeń chodził z uniesioną głową, choć bardzo chciał ją schować. Strachliwy chłopiec udobruchany w złudnej pewności siebie. Pięknie zdobiony dom, gdzie słychać jedynie stukot obcasów, czuć cudowne potrawy i postrzega się bogactwo, ale nic poza tym. Uczucia? Zagadką, jak to, kto namalował obrazy w tym wielkim budynku. Miłość? Do pieniędzy, a i owszem. Lecz nic poza nimi. Tylko dobrobyt, a dobre słowa? Ach, przepadły w zapracowaniu. Nie był bity, nie wymagano od niego wielkich osiągnięć, nie krzyczano na niego i nie karano, a jednak czuł się, jak gdyby rodzina swoją ignorancją skatowała go na każdy możliwy sposób.
Młodszego brata widywał tylko przypadkiem, gdy na siebie wpadali. Nie jadali wspólnie, nie spędzali razem świąt, nie pamiętali o swoich urodzinach, choć to nie wymagało wiele. Każdy żył swoim życiem, pod jednym dachem, lecz osobno. Z jednej krwi. Jeżeli nawet rodzina go nie kochała, to czy zasługiwał na uwagę i miłość? Czy był wart, aby ktoś go pokochał?
Czy on byłby w stanie kochać? Nie wiedział.
Przymknął oczy, starając się, wyobrazić sobie miłość. Czym była? W kim się kryła? Za uśmiechem, czy za smutkiem? Była boleśnie piękna, czy może bezgranicznie obezwładniła szczęściem? I nie wiedzieć czemu przez chwilę, ułamek widział znajomą twarz i aż podniósł się do pozycji siedzącej, aby odgonić ten obraz. Jednak pozostawał żywy, nawet jak miał otwarte oczy, widział naburmuszoną buzię, wyrażającą niechęć.
Dlaczego?
Pękła w nim pierwsza struna, zerwała więź, ukazując szczerą ciekawość. Zhang Hao był piękny. Widział to, gdy spoglądał na niego ukradkiem, a on akurat nie zwracał na niego uwagi. Uśmiechał się delikatnie, trzymając w rękach skrzypce. Wtedy nie wyglądał tak strasznie, a Sung mógł zauważyć jego szczere uczucia, tylko wtedy gdy chłopak obcował ze swoim ukochanym instrumentem.
Był ciekawy, jaki jest, gdy ćwiczy w samotności. Czy też marszczy nos, gdy coś mu nie wyjdzie? Przeklina? A może jest najspokojniejszym człowiekiem na planecie…
Gdyby tylko dał mu się poznać, to może Hanbin nie siedziałby teraz z lekko czerwoną twarzą i delikatnie uchylonymi ustami, wyobrażając sobie Hao w zupełnie innym świetle.
– Cholera – szepnął, gdy myśli nie chciały pozostawić Zhanga i bezustannie krążyły wokół jego osobistości.
Zdążył wygnieść mundurek, który miał ładnie wyprasowany do szkoły. Mógł go ubrać tuż przed wyjściem, ale mówi się trudno. Teraz nikt nie używa żelazka. Zebrał się szybko, nadal starając się pozbyć chłopaka z głowy, wyszedł pospiesznie do szkoły, w której miał zamiar jeszcze pograć i tym zająć swoje myśli. Podróż mijała mu spokojnie na słuchaniu, jego ulubionych zespołów. Nie miłował się tylko w muzyce klasycznej, przemawiały do niego różne gatunki i nawet kombinował do nich z tańcem, ale tylko wtedy, gdy mógł zostać sam. Tańczył czasem w szkole, jak nie chciało mu się wracać po lekcjach do domu, zajmował jedną z sali z dużymi lustrami i ćwiczył tam do upadłego, aż paliły go mięśnie.
Kochał taniec, ale nie miał odwagi, aby oddać się temu w pełni, pozostawał na granicy pasji, która wymęczała, jego organizm i pozwalała na lepszy sen bez niepotrzebnego myślenia.
Dotarł w końcu. Słońce ledwo wschodziło, ale nie przeszkadzało mu to. Miał mnóstwo czasu dla siebie i nie musiał się czuć aż tak pusty, gdy przebywał w szkole. Tu Ricky zaczął wychodzić do niego z inicjatywą koleżeństwa i tu rozwijała się ich znajomość, za co był wdzięczny, bo miał wrażenie, że w końcu oszaleje z samotności. Na początku ciężko było mu się z tym oswoić, ale przyzwyczaił się do jego charakteru i odkrył, że naprawdę lubi spędzać z nim czas, więc polubił też zajęcia i samą szkołę.