Przystań pełna bólu, gdzie w cierpieniach i katuszach pozostał. Dał się zranić, jak gdyby szable przeszyte na wylot pozwalały mu przetrwać. Ratował go on.
A Jiwoong był jego największym cierpieniem. Najokrutniejszą bronią.
Byli parą, odkąd Matthew skończył piętnaście lat. Poznali się na wakacjach, gdzie chłopak przepadł dla starszego od siebie. Urosła w nim miłość, którą on pielęgnował. Pozwalał mu, żeby utknął w uczuciu, które wtedy wydawało się takie piękne.
Było zgubą.
Przysięgali wierność. Gdy musieli wracać, to pozostały im długie noce, gdzie rozmowy nie ustawały. Pełne śmiechu i obietnic. Próśb o przyjazd. Wybiegali w przyszłość, planując ją wspólnie. Seok codziennie namawiał rodziców, aby pozwolili mu wylecieć do Korei. Chciał tam kontynuować naukę, bo przy jego boku nie martwił się, że coś mogłoby się mu stać. Naiwny był, bo to właśnie przy nim pierwszy raz poczuł, że umiera.
Jiwoong kochał Matthew, ale nie tak, jak gdyby tego chciał. Nie potrafił na tyle, aby oprzeć się innym chłopcom. Złamał ich obietnicę, zdradzał go notorycznie, aby potem do słuchawki przyrzekać, że należy tylko do niego. Nie spodziewał się, że on naprawdę postawi wszystko na głowie i przyjedzie do niego, aby mogli zrealizować wszystkie marzenia. I wtedy wszystko szlag trafił.
Jiwoong kochał kłamać. Uwielbiał seks bez zobowiązań, imprezy i uczucie dreszczyku, które przebiegało mu po plecach, gdy robił to z kimś innym, myśląc o swoim chłopaku. Wiedział, że on przy nim zostanie. Bo, gdy przyjechał, to dowiedział się wszystkiego i wybaczał mu każdą zdradę. Kim długo się z tym nie ukrywał. Nie przyrzekał, że się zmieni. Zarzucił tekstem, że jakoś musiał sobie radzić i kazał mu wracać do Kanady. Jednak nie odszedł. Pozostał w tym cyrku, bo kochał go na tyle, że był w stanie grać dla niego klauna. I wszystko się zmieniło. Już nie było słodkich rozmów, które doprowadzały do uczucia szczęścia. Teraz potrafił odebrać telefon od Matthew, gdy pieprzył kogoś i w tle było słychać jęki. Kręciło go poczucie, że ma nad nim władzę. Uwielbiał wiedzieć, że nie jest idealny, a każdy miał go za bóstwo.
A on kochał go do szaleństwa, gdzie oddałby każde uczucie, aby pozostała w nich tylko miłość czysta. Chciałby go mieć na wyłączność, ale on był dla wszystkich, gdy Seok był tylko dla niego.
Uniósł głowę, gdy zdał sobie sprawę, że Ricky powiedział jego numer. Spojrzał w oczy chłopaka, którego miał pocałować. Zagryzł wargę, bo przez głowę od razu przebiegła myśl, że nie powinien.
Wstał. Zachwiał się lekko, ale nie czuł, że jest pijany. Jedynie delikatnie podpity. I dobrze, bo to dodało mu odwagi. Oczy Gunwooka były czyste i tliło się w nich uczucie, którego on dawno nie widział. Podekscytowanie. Cała jego uwaga była skupiona na Matthew.
Przepomniał o chłopaku, który patrzył na nich i szkliły mu się oczy. Nadal miał nadzieję, że Park wstanie i poprosi o karę. Przecież nie mógł pocałować kogoś innego, prawda? Nie zabawiłby się nim tak podle. Tae nie dotknąłby dzisiaj nikogo, obiecał to sobie.
Gunwookie taki nie był.
A jednak. Matthew usiadł mu na kolanach, a on położył dłonie na jego talii. Uśmiechnął się słodko, zanim ułożył delikatnie wargi na tych jego. Przymknął oczy, poruszając nimi, wręcz motylo. Seok natomiast patrzył wprost w tęczówki Jiwoonga, gdy używając języka, pogłębił pocałunek i wczepił palce we włosy chłopaka, ciągnąc za nie lekko. W końcu i u niego zapanowała ciemność, bo oddał się mu bez chwili zawahania. Na początku byli delikatni, jak gdyby nie było dla nich czasu. Oboje myśleli o kimś innym, ale gdy uchylili powieki i spojrzeli na siebie, to coś pękło.