4

13 4 20
                                    

Hao był bez przyszłości, choć wielu by powiedziało, że ma świetlaną. Nie posiadał rodziny, która nauczyłaby go miłości do świata. I karano go za jego jedyne kochanie. Bo gdy odbierano mu skrzypce, zabierano mu każdą emocję. Wychował się w sierocińcu. Poza nim utalentowanych dzieci było tam jak na spłakanie, a gdy ktoś odkrywał swoją pasję, to karano go nią, aż zbrzydła mu na każdej płaszczyźnie. 

Zhang Hao doświadczył tego, aż nazbyt dobrze i płakał żwawo niejednokrotnie. Tulił do siebie instrument, któremu oddałby wszystko, zaprzedałby duszę, gdyby wiedział, że będą na zawsze połączeni. Niestety nie należał do najgrzeczniejszych dzieci, przynajmniej opiekunowie tak sądzili. On nie widział w sobie wad, dopóki nie dostał po rękach po raz pierwszy. 

Dlaczego karano go za miłość?

Bo muzyka często nie przynosiła korzyści. Nie takich, jak mogłaby mu zapewnić stała praca po szkole. Była niepewnością, a niepewności w sierocińcu były likwidowane. Jednakże on się nie poddawał i mimo nienawiści do jego gry, nie zaprzestał. Aż w końcu zaczął przynosić korzyści, jednakże ból i strach został. Nauczył się chować skrzypce, gdy gdzieś wychodził, zasłaniał ręce, które niejednokrotnie były wyginane w przypływie szału. 

Miał niewidoczne blizny, a miłość nauczyła go jedynie bólu. 

Otrząsnął się ze wspomnień i rozejrzał po niewielkiej sali. Został tylko on oraz Hanbin, który nie zwracał na niego większej uwagi. Od jakiegoś czasu Sung nauczył się ignorować jego docinki, choć sprawiało mu to problem. Nie ukrywał, że czasem miał ochotę podejść do niego i potrząsnąć nim, aby zaprzestał. Ricky doradził mu, że gdy będzie udawał obojętność, to w końcu przyzwyczai się do ich stosunków i powoli zacznie realnie ignorować wszystkie przytyki. Może nawet sam Hao by się po czasie znudził.

Oboje ukochani w muzyce, choć nie pokochani w uczuciach. Nie potrafili się porozumieć. Nie nauczeni niczego poza obojętnością i walką o swoje pozycje. Hao wstał, aby poćwiczyć, zanim będzie musiał udać się na kolejne zajęcia. Podszedł do parapetu, na którym leżały jego skrzypce. Wziął je delikatnie w ręce, czując ich minimalny ciężar. Aktualnie nie liczyło się nic, bo oczy błyszczały mu, jak gdyby doświadczał skrytych pragnień. 

Nie nauczono go kochać, ale obsesyjnie pragnął oddać swoją miłość. 

Drgnął, słysząc, że Hanbin zaczął rozgrzewać swój głos. Postarał się wyciszyć, przymykając oczy. Podwinął rękaw swojej koszuli i ułożył swoje ciało do grania. Zatracił się, gdy pierwszy raz użył smyczka, jego myśli przepadły. Był tylko on i ból. Nieopisany nutami, choć starał się go przekazać, jak najlepiej potrafił, to zawsze pozostawał element, który nie pasował. Nie potrafił w pełni oddać smutku, bo był doszczętnie przykryty pustką. 

Nauczył się ignorować boleści na tyle, że zamieniał przykrość w agresję. W którymś momencie nawet i jego gra stała się taka. Pełna złości, aż ręce mu drżały, a oddech świszczał i poczuł ból. Prawdziwy oraz namacalny. Skrzypce osunęły się, a z nimi smyczek, który przejechał po nagiej skórze, wydając dźwięk, ale z ust Hao. 

Hanbin spojrzał w jego kierunku, na początku chciał go zignorować jak zawsze, ale chłopak upadł na podłogę, trzymając się za rękę z takim strachem i bólem w oczach, że aż on sam to poczuł. Pierwszy raz widział u niego namacalne emocje. Sam mógł ich doświadczyć, tylko przez patrzenie. Zhang oddychał głośno, za głośno, jak na tak małą ranę. Dłoń mu drżała, jak gdyby ktoś uderzał o nią z całej siły. Nie spuszczał z niej wzroku. Oczy zaszły mu łzami, które krucho rozbiły się o podłogę. 

– Hao – wyszeptał, podchodząc do niego, był przerażony, gdy spojrzał na jego bladą twarz i usta, które drżały równie mocno, co jego dłonie. – Mogę cię dotknąć? – spytał, bo bał się, że mógłby mu tylko zaszkodzić. 

Struna|「HaoBin」Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz