☆paczka, puszka i kamyczki!☆

67 6 54
                                    


Czarny tank top, odkrywający szczupły brzuch, długie spodnie, opadające fałdami materiału na masywne buty, z kilku centymetrową podeszwą. Na nosie widniały czarne, przeciwsłoneczne okulary, w ustach był papieros.

Nie był to opis żadnej gwiazdy hollywood, która daje dupy za role, a dzisiejszy ubiór Janka.

Jego włosy powróciły do naturalnego, złotego koloru. Czuł się dobrze, a nawet zajebiście. Właśnie wkroczył do agencji Zawadzkiego, by odebrać Alka. I wyglądał, jak młody Bóg. Ten jebaniec zacznie srać złotem, jak mnie zobaczy. Szedł spokojnym krokiem, jakby kopytami stukając grubą podeszwą swoich butów o podłogę. Dostał instrukcje, by iść pod pokój 263. Tam właśnie zmierzał, kierując się intuicją i numeracją innych pokoi, które mijał. Po niedługiej chwili znajdował się pod drzwiami.

Podparł ścianę, opierając o nią nogę i zginając kolano. I tak sobie stał, paląc w spokoju i ciszy, czekając na przyjaciela. Z Alkiem znał się już od jakiegoś czasu. Od wydania "tej przeklętej piosenki", jak to Janek nazywał, minął już tydzień z hakiem, a sprawa stopniowo cichła. Janek przynajmniej nie był goniony przez paparazzi, gdziekolwiek nie pójdzie. I był za to bardzo wdzięczny, bo jednak wolał, gdy nie podąża za nim ciągle tłum ludzi. Wracając do Maćka, bardzo dobrze się dobrali i ustalili systematyczne spotkania. 2 razy w tygodniu. Tak im po prostu pasowało. Dziś była kolej Bytnara, by odebrać Maćka.

Drzwi sali się otworzyły, a ze środka wręcz wybiegł Alek, poszukując wzrokiem przyjaciela.

— Rudzielec! Słuchaj, mam ci tyle do powiedzenia! — krzyknął, taranując przechodniów, by dojść do Janka.

Ten się uśmiechnął i pokiwał głową. Taki wstęp oznaczał tylko jedno, ploty. Wprost u w i e l b i a ł plotki.

— Siema, glizda! — pomachał mu, mimo, że stał tuż przed nim. — Miałeś przestać z tym Rudym. Przecież ta farba mi już dawno z włosów zeszła! — pacnął go przyjacielsko w ramię.

— Jak to mówią, możesz wyjść z rudego, ale rudy nigdy nie wyjdzie z ciebie — mina Bytnara zrzedła, gdy usłyszał głos Tadeusza, który właśnie wychodził z sali.

Nadal się nie lubili. To znaczy, Janek nadal żywo i z zapałem obrażał Zawadzkiego na każdym kroku. Na przykład, gdy szedł ulicą z Maćkiem i widział bardzo brzydkie dziecko, wskazywał na nie i mówił "Ty, patrz! Zawadzki!", albo, gdy naszczekał na nich jakiś pies, on zwykł mówić "Brzmi jak Zawadzki. Tyle samo sensu jest w przekazie." Czy było to dojrzałe? No nie, ale jakie zabawne! Wciąż gardził Tadeuszem, w sumie nawet nie wiedział dlaczego. Lubił się z niego śmiać.

A Tadek? On miał totalnie wyjebane, przynajmniej starał się mieć. W jego mniemaniu to on był lepszy, mądrzejszy i doroślejszy.

— Zawadzki, kochany — uśmiechnął się sarkastycznie Jan, marszcząc brwi. — Jak zawsze, aż miło posłuchać twoich mądrości. Ale dziś w ogóle nie mam na twoje odpały humoru, więc pokojowo proponuję, byś spierdalał i to w podskokach

— Przecudownie. Uroczych znajomych masz, Dawidowski — syknął, chcąc nie chcąc, przyglądając się postaci Janka, stojącej przed nim. — I co ja ci, młody, mówiłem o paleniu? — wykonał swój popisowy już ruch, zgrabnie kradnąc papierosa z ust Janka.

Zaciągnął się dymem, patrząc się prosto w oczy kipiącego gniewem Bytnara i wypuścił go po chwili, dając chmurze pełznąć po jego twarzy. Przymknął oczy, z których wręcz lała się wyższość, jaką hojnie obdarowywał swego kolegę z branży.

— Kurwa, 2 złote od kierownika ci potrzebne? Przestań mi szlugi żydzić, fagasie jeden! Jak cię nie stać na swoje, to założę ci zbiórkę charytatywną!

💀♫☆ agitato! ☆♫💀 - rudy x zośka ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz