Wziąłem kilka dni zaległego urlopu. Czułem się jak naczelny smutas i niszczyciel dobrej zabawy, kiedy na siłę próbowałem wykrzesać z siebie jakiekolwiek pozytywne uczucia. Wszyscy cieszyli się ciągle z pomyślnego zakończenia procesów śmierciożerców. Twierdzili, że wreszcie zamknęli rozdział Czarnego Pana i uwolnili świat od zła. Ja jednak ciągle uważałem, że oni są źli. Pokłóciłem się tez z Kingsleyem o Snape'a. Gdyby nie w porę rzucone zaklęcia wyciszające usłyszałoby nas całe piętro. Tylko to, że ciągle byłem im potrzebny, trzymało mnie na moim stanowisku. Coraz częściej rozważałem rzucenie pracy, jednak wiedziałem, że przyniesie mi to więcej zamieszania niż pożytku. Będę miał na głowie więcej ludzi, którzy będą kazali mi się zebrać do kupy, albo wręcz przeciwnie - pójść w końcu do Mungo.
Już w pierwszy dzień mojego wolnego, znów stałem przed czarnymi drzwiami ze srebrną kołatką. Zapukałem niemal od razu, nie dając sobie czasu na rozmyślania albo ucieczkę.
Tym razem był ubrany w szarą koszulę. Musiałem przerwać mu pracę. Bez słowa wpuścił mnie do środka.
- Miałeś rację, że moje słowa nic nie zmienią - wyznałem, siadając na kanapie.
On w tym czasie rozłożył ręce i poszedł w stronę kąta pomieszczenia, gdzie znajdował się niewielki aneks kuchenny. Wziął do ręki nóż i wrócił do krojenia.
- Byli tu wczoraj - powiedział, nie patrząc w moją stronę. - Dużo bardziej zapalczywi niż ostatnio.
Pewnie z mojej winy. Musieli dowiedzieć się, że przygłupi Potter ciągle broni starego śmierciożercę.
- Nie próbowałeś się przeprowadzić? - spytałem, znów zapominając, że nie pozwolił mi mówić do siebie na "ty".
- W magicznym świecie przeprowadzka nie czyni cię kimś incognito dla Ministerstwa a tym bardziej dla biura aurorów - gorzki ton jego głosu sprawił, że nieprzyjemna gula ulokowała się w moim gardle. - Zwłaszcza kiedy chce się żyć ze sprzedaży eliksirów.
- To niesprawiedliwe - fuknąłem pod nosem.
Musiałem zabrzmieć jak kompletny dzieciak, bo Snape przewrócił oczami.
- Co gotujesz? - spytałem w tym samym momencie, kiedy on powiedział:
- Myślałem, że miałeś tu więcej nie przychodzić.
Podniosłem dłoń do włosów, chcąc przeczesać je palcami, jednak szybko ją cofnąłem, czując na palcach lepkość żelu. Snape musiał to zauważyć. Patrzył na mnie, marszcząc brwi.
- Obiad. Jest pora obiadu, więc robię obiad - wytłumaczył mi, jak pięciolatkowi.
- Nie chciałem się wpraszać... Zaraz się zbieram... - zacząłem wstawać.
- Możesz zostać - zdziwiłem się na te słowa, które mimo miłego przekazu, były wypowiedziane opryskliwym tonem. - I tak zrobiłem za dużo.
I w ten właśnie sposób, zacząłem swoją dziwną relację z moim byłym profesorem. Co kilka albo kilkanaście dni przychodziłem do niego, obserwując, jak wąwóz w okolicy zmienia barwy z ciemnych zieleni na żółcie, pomarańcze i czerwienie.
Na trzecim spotkaniu przyniosłem ze sobą ciasto, w podzięce za pyszny obiad, którym mnie poczęstował, choć nie musiał. Powoli zaczęliśmy rozmawiać o wojnie, Zakonie, Albusie Dumbledore i jego szalonych planach. Nie wspominaliśmy przeszłości Snape'a i motywów jego działań. Pomijaliśmy wątek Syriusza i rzeczy, które robił mój ojciec. Każdy z tych dialogów przypominał oswajanie bardzo wystraszonego i wściekłego kota. W każdej chwili coś mogło pójść nie tak. I czasem szło nie tak i kłóciliśmy się, rzucając w siebie epitetami. Wtedy tematy tabu przestawały istnieć.
Mimo to przychodziłem znów i znów. Nie wypominaliśmy sobie słów powiedzianych w złości. Były naturalną konsekwencją przepracowywania pewnych tematów. Sprawiały, że znów chciałem żyć. Znów czułem dreszcze emocji i elektryczne wyładowania gniewu, które przyprawiały moje serce o szybsze bicie. Unosiły mnie do góry, a nie przybijały do ziemi tak, jak spory w Ministerstwie. Po jednej z kłótni przez kilka godzin błąkałem się po lesie i pagórkach. Szarpałem krzaki i kopałem drzewa, niczym wściekły na rodziców dzieciak.
Tyle tylko, że nie byłem już dzieciakiem, nie miałem rodziców i to na siebie samego byłem wściekły.
Wróciłem przed czarne drzwi, a kiedy Snape wpuścił mnie do środka, od razu skierowałem się do łazienki. Nie zamykałem drzwi i słusznie odczytał to jako zaproszenie. Stanął w progu, patrząc, jak pochylam się nad wanną i polewam wodą głowę. Z umywalki wziąłem mydło i z zacięciem zacząłem szorować swoje włosy.
- Wreszcie - nie raz już wypominał mi podczas naszych sprzeczek, że robię z siebie kogoś, kim nie jestem i miał cholerną rację. - Weź żółtą buteleczkę - doradził z cieniem rozbawienia w głosie.
Po piętnastu minutach wymyłem i wypłukałem cały specyfik ze swoich włosów i wysuszyłem je zaklęciem. Znów miałem na głowie swoje rozczochrane gniazdo.
- Plecy też zmoczyłem, prawda? - spytałem, próbując obrócić się tak, żeby w lustrze zobaczyć tył swojego kołnierzyka.
- Mhm - Snape machnął ręką, a ja poczułem ciepłą falę magii. - Już.
- Dzięki - jeszcze raz przyjrzałem się swojemu odbiciu i westchnąłem z ulgą.
- Wyrzuć tę flegmę trolla, zanim znów wpadniesz na głupi pomysł i ponownie zaczniesz robić z siebie pajaca - odwrócił się i skierował w stronę kuchni. - Nie wiem, co strasznego musi się zadziać w głowie człowieka, żeby podjął taką decyzję...
Rozłożył dłonie na boki i spojrzał w stronę nieba, jakby naprawdę nie mieściło mu się to w głowie i szukał pomocy u samego Merlina.
Nigdy nie opowiadałem mu historii o moich nieudanych związkach, jednak w tej chwili nie miałem nic do stracenia. W ciągu ostatnich miesięcy zaczęliśmy się w pewien sposób dogadywać. Dzięki temu wytrzymywałem swoją pracę i życie w prawie nawiedzonym domu. Ciągle też zastanawiałem się co zrobić, żeby aurorzy dali Snape'owi spokój. Wiedziałem, że nie zasługiwał na takie traktowanie, ale nie miałem żadnej siły sprawczej.
- Byłem przez kilka miesięcy w związku z pewną dziewczyną - zacząłem, siadając na kuchennym stołku i przyglądając się, jak gospodarz napełnia czajnik wodą. - Nie wiem, co sobie myślałem... Nie była ładna, nie mieliśmy wspólnych tematów, ale tak bardzo chciała ze mną być.
Snape rzucił w moją stronę szybkie spojrzenie. Widać jego też musiało zadziwić to prywatne wynurzenie. Wiedziałem, że dostarczam mu amunicji na przyszłe kłótnie.
- Nie ważne co robiłem, nigdy nie była zadowolona. Któregoś razu, kiedy wróciłem do domu, zobaczyłem, że wymieniła wszystkie moje ubrania na nowe - wzruszyłem ramionami, wodząc wzrokiem za ruchem rąk byłego profesora. - W końcu się poddałem, a ona zmieniła zdanie i znów zostałem sam, tyle że z szafą pełną potworków.
- Pozwoliłeś, żeby weszła ci na głowę - prychnął Snape.
Nie widziałem wyrazu twarzy, bo stał do mnie tyłem.
- Na to wychodzi - potwierdziłem.
- Kiedyś byłeś najbardziej upartą osobą, z jaką przyszło mi się mierzyć - odwrócił się i nonszalancko oparł o blat. - I pozwoliłeś, żeby jakaś natrętna baba weszła ci na głowę?
- Oby to jedna - pokręciłem głową z uśmiechem pełnym rezygnacji. - Żałuj, że nie widziałeś, jak zachowują się niektóre moje współpracownice w Ministerstwie.
Snape miał dziwną minę. Nie potrafiłem jej rozszyfrować. Do tej pory zapoznałem się głównie z paletą podstawowych i najczęstszych grymasów - złość, irytacja, oburzenie, obrzydzenie i kpina. Każdy nowy, był niczym bardzo ciekawy rebus dla zaawansowanych.
- Chwalisz się, czy żalisz?
- Prędzej to drugie - zaśmiałem się po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.
CZYTASZ
MOMENTY (snarry)
RomanceSłodka opowieść o miłości ♥ Harry ma 22 lata i pracuje w Ministerstwie, jednak nie może odnaleźć się w realiach świata po wojnie. Jego przyjaciele już dawno otrząsnęli się z traumy, a on tkwi w miejscu. Czy na ratunek przyjdzie mu pewien posępny, cz...