Rozdział Szósty

4 2 0
                                    

- Więc? - Fewer głośno siorbie kawę z mlekiem.
- Co? - Virsel odwraca nagle głowę. Wcześniej przez dość długi czas wpatrywał się w okno.
- Jest coś o czym chcecie mi powiedzieć? - Chłopak odkłada twardo kubek.
- Nie. - Wzrusza ramionami Virsel. - Nic się nie stało.
- Mhm, pewnie, wierzę wam na 100%.
- O co ci chodzi? - Wbijam paznokcie w swoje kolano, modląc się, żeby Virsel nie powiedział niczego niewłaściwego. - Nic się nie stało, spanikowałam.
- Spanikowałaś? To wszystko? - Fewer unosi kącik ust. - I mam tak nagle o wszystkim zapomnieć? Nie umiecie kłamać.
- Może i nie umiemy, ale nie potrafimy w takim razie przekazywać też prawdy. - Syren miesza głośno czarną kawę.
- Nadal nie za słodka? - Zmieniam temat.
- Co ty! Fewer powinien przejść jakieś szkolenie o nazwie „ile cukru dodawać do kawy". Myślałeś o tym kiedyś, chłopie?
- O co ci znowu chodzi? Dałem PÓŁ łyżeczki! To wystarczająca ilość! - Mag zakłada ręce na piersiach.
- No widzisz, a ja zawsze daję 3 CAŁE! Serio, weź ty czasem pomyśl.
- Następnym razem nie dam wcale. - Kończy temat czarodziej.

Milczenie znów się rozpoczyna.
Siedzimy w trójkę przy starym, dębowym stole w rogu salonu. Siedzimy raczej w ciszy. Nie mamy bowiem dobrego tematu do rozmowy. Fewer nie odzywa się niemalże wcale do Virsel'a, jeżeli nie jest to konieczne. Ten natomiast stara się znaleźć z chłopakiem wspólny język. Ja milczę. Milczę praktycznie cały ten czas, gdy oni się kłócą. Nie mam pojęcia jak doszło do tego, że teraz wszyscy przesiadujemy w mieszkaniu Fewer'a i nie wiem też jak Virsel go do tego namówił, ale protestów nie otrzymujemy.
Syren patrzy wciąż przez okno, obserwując jakąś ruchliwą ulicę, a czarodziej wciąż tylko popija w ciszy ciemny napój.
Mężczyzna zdaje się być nieobecny. Wydaje się, jakby odpłynął gdzieś w swe myśli. Nie wiem co chodzi mu po głowie. Może to wyrzuty sumienia, może zastanawia się co ma ze mną czynić dalej, a może kombinuje, jak urwać się gdzieś do miasta. Tego się prędko nie dowiem.

- Wypadałoby chyba iść do pałacu, prawda Vir? - Przerywa ciszę Fewer.
- Vir? A co to ma być za przezwisko? - Parska śmiechem owy Vir.
- Wiesz, wcześniej nazwałeś mnie Fiwereczkiem albo... Fiweruniem...
- Fiwereczek to co innego... - Syren zakłada ręce za głowę. - No... chyba wypadałoby się przywitać.
- Przywitać z rodziną królewską? - Opieram łokieć na ciemnym blacie. - Po co?
- Trzeba. - Uśmiecha się mężczyzna. - Co, wy w tym waszym Mafilon'ie nie musicie za każdym razem po przyjeździe do kraju witać króla?
- No sęk w tym, że nie.
- Będzie nowe doznanie. - Parska Fewer. - Król nie znosi gości.
- A coś z nim nie tak? - Patrzę niechętnie na chłopaka.
- Urodzony introwertyk. - Tłumaczy Virsel. - Zresztą, nie tylko on.
- Dziwne.
- Jak to „dziwne"? - Mężczyzna podnosi do góry czerwony, masywny kubek. - Przecież to król. Ma prawo nie lubić wizyt.
- Poznalibyście Zirh'a. - Śmieję się pod nosem.
- Kto to jest? - Fewer znów zaczyna siorbać.
- Weź ty czasem obejrzyj wiadomości, co? - Syren prycha. - Chodzi jej o nowego króla Mafilon'u, głąbie.
- To czemu mówi po imieniu? - Chłopak mierzy syrena spojrzeniem. Przy wypowiadaniu słów, dziwacznie wyrzuca szczękę w przód.
- Czekajcie, wy macie w Derion'ie telewizję? - Patrzę na nich z podziwem. - Fajnie.
- Fajnie? - Virsel mruży oczy. - A w Mafilon'ine jej nie ma?
- Jeszcze nie. - Wzruszam ramionami. - Ale niedługo pewnie będzie. KRÓL Zirh jakoś to ogarnie...
- Pokładasz w nim jakieś nadzieje, co? - Fewer wstaje, szurając przy tym starym krzesłem.
- Zawsze pokładałam. - Wbijam spojrzenie w blat. Tym razem nie jest poharatany...
- Jakieś mroczne sekrety? - Kpi sobie mężczyzna dopijający kawę. - A może jakaś grubsza sprawa, hm?
Ale ja już nie odpowiadam, milczę.

***

Ulice Derion'u są takie... inne.
Kremowe, najczęściej piętrowe budynki stoją bardzo blisko siebie. Ich boki, drzwi czy okna zrobiono z ciemnego drewna. Prawdopodobnie w każdym mieszka kilka rodzin, bo obok, na zewnątrz można znaleźć schody. Przy praktycznie wszystkich stoją najróżniejsze stragany. Nie wiem co tam sprzedają, JESZCZE. Droga wydeptana przez konie i mieszkańców nie jest wyłożona ani kamieniami, ani deskami. Wysypano na niej drobny żwirek, co chyba nie należało do najbłyskotliwszych pomysłów, gdyż właśnie stoję, czekając, aż chłopcy skończą pomagać wyciągnąć koła wozu, który w owym żwirku utknął. Zirh nie popełniłby tak ogromnego błędu...

Delving into the MoonlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz