Piątek, 8 Maja 1998, 00:08
Hermiona dogoniła go po pięciu minutach, co nie było trudne. Do tego czasu Harry siedział pod portretem przedstawiającym dwóch wściekłych czarodziei przymierzających się do pojedynku. Podciągnąwszy kolana do piersi i przycisnąwszy do nich podbródek, koncentrował się niemal wyłącznie na oddychaniu.
— Harry… — zaczęła.
— Nie tutaj — przerwał jej, wskazując kciukiem na obraz znajdujący się za ich plecami.
— Och, racja — wymamrotała. Podciągnęła go do pozycji stojącej, a kiedy zachwiał się lekko na trzęsących się nogach, owinęła wokół niego ramię. — Chodź. Znam miejsce, w którym nikt nas nie podsłucha.
Hermiona zatrzymała się dopiero, gdy znaleźli się na korytarzu Ravenclawu. Harry ponownie przycupnął pod ścianą. Wyglądał wyjątkowo żałośnie nawet pomimo groźnego spojrzenia, które posłał w jej kierunku.
— Cokolwiek powiesz, nie sprawisz, że poczuję się lepiej, wiesz?
— Może Binns się mylił — spróbowała, podając mu pergamin.
Harry zabrał go i warknął:
— Ha! On wiedział, że to urok Podentes, jeszcze zanim przeczytał ten fragment o podwojonych mocach.
— Może źle go zrozumiałeś. Może — zniżyła swój głos do zaledwie szeptu — to profesor Snape będzie musiał zostać, eee… twoim niewolnikiem, Harry.
Harry uderzył pięścią w podłogę, przyjmując ostry wstrząs bólu.
— To handel, Hermiono. Niewola za magię. Dlaczego Snape miałby otrzymać dwa razy więcej mocy? Nie on jest tym, który ma zabić Voldemorta. Ja muszę to zrobić, więc to ja będę potrzebował zwiększenia mojego zwykłego zapasu magii!
Hermiona odetchnęła lekko.
— Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Tylko dlatego, że jako dziecko przeżyłeś uśmiercającą klątwę, nie oznacza, że teraz musisz zabić Sam-Wiesz-Kogo!
— Ależ oczywiście, że oznacza — jęknął Harry i zaczął powtarzać jej słowo po słowie pierwsze prawdziwe proroctwo Trelawney. Kiedy skończył, zapytał: — Teraz już rozumiesz? Naznaczy go jako równego sobie, Hermiono, równego. Nie mogę go zabić, chyba że stanę się kimś więcej niż to. Będę musiał podwoić moją moc, bo jeśli nie zabiję Voldemorta, umrę. I to szybciej niż przypuszczałem.
Hermiona cały czas klęczała przed nim, ale na jego ostatnie słowa przysunęła się do jego boku i oparła o niego. Harry objął ją ramieniem i przyciągnął bliżej, lubiąc sposób, w jaki tam pasowała.
— Jeśli jesteście sobie równi, nie może cię zabić — zauważyła cicho. — Co oznacza, że nie potrzebujesz Cambiare Podentes, widzisz?
— Myślałem o tym, gdy po śmierci Syriusza usłyszałem przepowiednię — przyznał Harry. — Właściwie to wiele nad tym rozmyślałem. I zrozumiałem, że nawet jeśli dorównuję Voldemortowi mocą, nie mam pojęcia, jak jej użyć. On ma około pięćdziesiąt lat doświadczenia więcej. I uwierz mi, wie, jak się do mnie dostać. On… — Harry przełknął ślinę, ponieważ bez względu na to, czy byli przyjaciółmi czy nie, nigdy wcześniej tak naprawdę jej tego nie wyjaśnił. — Opętał mnie, dobra? Dosłownie. A rok wcześniej użył na mnie klątwy Cruciatus. Wtedy bycie mu równym nie pomogło mi. Umarłbym tej nocy, gdyby nie to, że moja różdżka… moja własna różdżka, a nie ja… zainicjowała Priori Incantatem.
— Och, Harry! — Drżąc, Hermiona oplotła wokół niego ramiona i uścisnęła mocno. To nie rozwiązało jego problemu ani nie sprawiło, że zapomniał o tym, co usłyszał w gabinecie Binnsa. Jednak poczuł się mniej samotny. To było już coś, prawda? Właściwie to było bardzo dużo.