"Dwa stulecia"

7 1 0
                                    


Minęło tyle czasu, aż on wrócił do swojego pokoju. Deski pod jego stopami już nie wydawały z siebie tego charakterystycznego dźwięku skrzypienia, który pamiętał za czasów tamtych wakacji. Wakacji, które okazały się jego ostatnimi i które tak bardzo kochał. Zawsze. Gdyby nie był taki dociekliwy...

Sunął w powietrzu, a para nietoperzych skrzydeł za nim. Część Mabel była ciemniejsza niż zwykle, pusta, a na wyblakłej kołdrze przechadzał się pająk, co skłoniło go do gdybania, czy by krzyknęła. Chociaż lata temu to ona przypieła mu łatkę paranoika, jego siostra...

Pokój bez Mabel był tak okropnie pusty.
Usiadł na swoim łóżku, spuszczając wzrok. Łóżko Dippera Pinesa. On nim już nie był. Nie był nim od dwustu lat. Teraz był Alcorem , potworem pokroju Billa. Chociaż czuł się zdecydowanie gorszy, bardziej brudny...

Dwieście lat kanibalizmu, zjadania swoich wyznawców żywcem. Dwieście lat mordowania. Dwieście lat bez moralności i człowieczeństwa. Dwieście lat przejmowania się tylko czubkiem własnego nosa. Dwieście lat zapomnienia, kim naprawdę był.

Pamiętał, gdy rozrywał ciało, które wydało z siebie dziwny dźwięk i nagle przypomniało mu o żartach z Mabel i uświadomił sobie, że nie pamiętał już jej śmiechu, to sprawiło, że coś go zakuło, bo powoli zapominał o niej, zapominał żart i swoje człowieczeństwo. Nie chciał zapomnieć.

Złote łzy spłynęły wzdłuż jego policzków. Tak bardzo nie chciał zapomnieć. W końcu spędził rok, grywając na skrzypcach piosenki jej ulubionych boysbendów bez ustanku nad jej grobem, pomógł wychować jej dzieci, rozśmieszał ją tym jak dziecinny się stał, wspierał po rozstaniach, kochał ją, lecz teraz jej nie było, więc wył, kiedy znów widział ludzką krew na swoich rękach.

Jej już nie było.
Jej już nie będzie.
Ona już nie wróci.

Przeklinał nieśmiertelność, samotność, Billa za swoją dolę. Przeklinał każdy dzień bez niej, jego wujka Stanleya, którego zapamiętał jako oszusta, drugiego wujka Stanforda, który pamiętał, że nigdy mu tak naprawdę nie zaufał, tą złotą rączkę, którą wspominał jako Soosa, łowczynie demonów, w której w tamte lato się zauroczył, jej kuzyna, swojego szwagra, trójkę rudowłosych dzieci, które dorosły i dorobili się potomstwa, wnuków. Pamiętał swoich przyjaciół. Było ich wtedy tak mnogo. Tak wiele osób, które go wspierało, lecz teraz ranił się sam w pustym pokoju. Rany pojawiały się, znikały , powodując jeszcze większą agonię. Chciał by Mabel go powstrzymała, skarciła, powiedziała, że jest głupkiem, lecz ona umarła równo dwieście lat temu.

Został zupełnie sam.

~~~~

Szpital, Porodówka.

Godzina: 06:03

Kobieta właśnie urodziła zdrowego chłopca, więc odetchnęła z ulgą, słysząc jego płacz. Lekarz wyłączył gaz rozweselający ,odsunął od jej buzi maseczkę tlenową i pochwalił:

-Dobrze się pani spisała

Opuchnięty noworodek głośno płakał w chwili ważenia , jakby rozdzierano jemu duszę. W tym czasie zszywali ją, a poczucie, że jej pociecha jest bezpieczna była najlepszym znieczuleniem.

-Śliczny chłopiec - pochwalił położnik, nim procedura "skóra do skóry" miała wejść w życie.

Kobieta pierwszy raz z bliska zobaczyła swojego syna i zbladła, widząc aurę, duszę i przyszłość tego małego potwora. Przyszłość związaną z demonem.

Godzina: 06:10

Szpital, Porodówka.

Melanie Adams zmarła po długim i ciężkim porodzie na zawał , pozostawiając po sobie malutkiego Nicodema Adamsa.

Tydzień później.

Szpital, Oddział noworodkowy.

Godzina: 10: 29.

Po Nicodema Adamsa zgłosił się znajomy zmarłej Melanie Adams, Tyrone Pines.

Powiew przeszłości | Gravity Falls Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz