4

8 3 0
                                    


Eleanor stała przed starym lustrem, które wisiało w małym, zatłoczonym składnikami i przyborami do wytwarzania eliksirów pokoju w domu Remusa-jej sypialni. Pokój był dość mały i skromny. Drewniane łóżko i szafa w tym samym odcieniu stały na ciemnym także drewnianym parkiecie. W kamiennych ścianach znajdowało się okno z widokiem na ocean drzew i krzewów. W rogu pokoju stał stół a na nim kilka kociołków, jeszcze więcej fiolek, z których składnikami nazwy ciężko nawet wymówić. Jednak uwaga Eleanor była skupiona na lustrze, które oparte było na szafie. Uwagę jej zajmowało dokładniej jej odbicie-odbicie, które powoli rozmywało się, gdy wypowiadała kolejne słowa zaklęcia. „Mutatio Faciem" wyszeptała, a różdżka w jej ręku wydała delikatny, błękitny błysk. Nie był on oślepiający, mimo to jej wzrok na chwilę przysłoniła mgła. Kobieta czuła mrowienie na całym ciele.
Jej rysy zaczęły się zmieniać; twarz, która do tej pory była blada o ostrych rysach twarzy, ale emitującą radością życia, teraz stawała się bardziej surowa, z ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi wyglądającymi jakby policzki się zapadały do środka i cienkimi, blado-szarymi ustami. Jej oczy, zazwyczaj o barwie żółtego bursztynu i pełne ciepła, zmieniły kolor na stalowoszare, zimne i nieprzeniknione. Te okolice twarzy zdobiła też blizna prowadzona od linii włosów do połowy policzka.

Włosy Eleanor, które naturalnie były czarne jak smoła, skróciły się i przybrały barwę matowego jasnego brązu, opadając na kark w krótki, nierówny bob. Cała jej postura się zmieniła — jej sylwetka zmarniała w oczach, a ruchy stały się bardziej oszczędne i pewne. Była teraz nie Eleanor, ale Miranda Thorpe — tajemnicza czarownica o nieznanym pochodzeniu, której nikt nie znał, a której przeszłość była owiana tajemnicą.

- Gotowa — szepnęła do siebie, spoglądając na nowe odbicie. Po chwili odwróciła się od lustra, ukrywając swoją prawdziwą twarz pod maską obojętności i groźnego mrocznego spojrzenia, którą miała nosić przez resztę nocy.
Jej myśli krążyły wokół ostatniej rozmowy z Remusem. Czuła ciężar jego troski, jego miłości, ale również ciężar własnej odpowiedzialności. Wiedziała, że nie ma odwrotu. Nie mogła pozwolić sobie na wątpliwości. W końcu doszła do Nokturnu, ulicy, która żyła własnym życiem, pełna cieni i niebezpieczeństw.

Eleanor poczuła, jak adrenalina zaczyna krążyć w jej żyłach. Przyspieszyła krok, mijając mroczne zaułki i podejrzane postacie. Wiedziała, że nie może się bać. Strach oznaczał słabość, a ona nie mogła sobie na to pozwolić

Ulica Nokturnu przywitała ją chłodnym powiewem powietrza, który niósł ze sobą zapach wilgoci, starości i... niebezpieczeństwa. Było późne popołudnie, ale na Nokturnie nie miało to znaczenia — ciemność była tu stałym gościem, rozświetlana jedynie mdłym światłem, które sączyło się z okien starych, rozpadających się budynków. Brukowana ulica była nierówna i pełna szczelin, w których zbierały się kałuże wody, a czasem i czegoś mniej przyjemnego. Gdzieś w oddali słychać było śmiech, ale był to dźwięk, który wcale nie zapowiadał niczego dobrego.

Mieszkańcy Nokturnu przemierzali ulice w milczeniu, z kapturami naciągniętymi głęboko na twarze. Zostawali w ten sposób anonimowi, co w tej okolicy było niczym najskrytsze pragnienie. Anonimowość zapewniała tu względne złudzenie bezpieczeństwa, brak plotek czy oskarżeń. Mimo że nokturn był okropnym miejscem bywały tu osoby spoza tego terenu, nawet osoby zajmujące się pracą w ministerstwie bądź życiem publicznym.
Większość ludzi z nokturnu była nieufna, a każde spojrzenie, które wymieniali między sobą, zdawało się być naładowane ukrytymi znaczeniami, groźbami bądź ostrzeżeniami. Sprzedawcy ustawiali swoje stragany pod murami, oferując różne przedmioty — od podejrzanie wyglądających mikstur o niewiadomym działaniu i skutkach ubocznych po zaklęte przedmioty, których prawdziwe działanie znali tylko oni sami.

Szmaragd i kły || Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz